31.12.07 - SYLWESTER
lejdis end dzentelmen,wszystkiego najlepszego noworocznie zycze ja, juz na amerykanskiej ziemi. okolo godz. 15.30 czasu lokalnego wyladowalismy w miami. spalam zeszlej nocy ok. 2,5 godz z powodu dopakowywania i przepakowywania walizki, czego efekt widac w sumie teraz - w trakcie pisania tych paru zdan zdazylam juz zasnac przynajmniej zylion razy.
[tu nastapila przerwa - ucielam sobie 'krotka' 14-godzinna drzemke]
1.01.08 - NOWY ROK
jest godz. 8.53 czasu lokalnego. leze w lozku, jedzac resztke polskich sucharkow, pije kolejny litr wody i pisze. jesli chodzi o sylwestra - musze chyba zaczac od poczatku....
z lekkim opoznieniem ok. 10 rano czasu londynskiego wystartowalismy z lotniska heathrow samolotem linii virgin atlantic. kierunek - miami, floryda. samolot w miare wygodny, sasiad zabawny (na wstepie spytal, czy mam jakies plany odnosnie nowego jorku i przedstawil propozycje spedzenia dnia z kinie - cztery seanse z przerwa na obiad. delikatnie odmowilam:)), jedzenie - trudno stwierdzic, bo nie zjadlam nic poza dwiema bulkami z odrobina masla, krakersami i jogurtem. z malymi przerwami na rozmowe z Frankiem (sasiadem), ktory dosc imponujaco duzo wiedzial na temat polskiego zuzlarstwa, ogladalam filmy. 'ratatouille' - CUDOWNY!!!!, 'a mighty heart' (autentyczna historia amerykanskiego dziennikarza zamordowanego w pakistanie - na poczatku draznilo mnie aktorstwo, ale dobry film) i na koniec 'no reservations' (gniot romantyczny z katerina zita-dzons w roli glownej - zabawny, lekki - nie ma co sie wdawac w szczegoly). oczywiscie na kazdym filmie plakalam, a zeby jakos sie zakamuflowac, przy okazji placzu odslanialam okno, oslepiajac sie sloncem i udawalam, ze te lzy, to nadmiar swiatla. wrodzony spryt.
podroz przyjemna (poza dosc solidnymi turbulencjami), ale do czasu. na godzine przed ladowaniem moj zoladek kompletnie odmowil wspolpracy. nie bede sie wdawac w szczegoly, ale czulam sie conajmniej fatalnie. ledwie stojac na nogach wyszlam z samolotu. na lotnisku zaznajomilam sie z wiekszoscia toalet, jakie byly po drodze (udalo mi sie, pomimo podlego samopoczucia, zasmiac na glos - na dworze +28 stopni, slonce, blekitne niebo, a z megafonow leci 'i'm dreaming of a white christmas' :)). zebralam sie jakos w garsc, zrobiono mi kolejne zdjecie (uwazam, ze ze wzgledu na moj nad wymiar atrakcyjny wczoraj wyglad, zdjecie powinno znalezc sie conajmniej na okladce vanity fair), zdjeto odciski palcow i zostalam oficjalnie powitana w HAMERYKIE!!!
z samolotu przesiedlismy sie w autobus i w 1,5 godz przetransportowano nas do west palm beach.
[na zdjeciu ponizej - miami z okien autobusu]
udalo mi sie zadzwonic do domu zaraz po polnocy - zlozylam zyczenia. po telefonie skontaktowalam sie z menagerem orkiestry, pytajac o lekarza (oprocz spraw zoladkowych stracilam rowniez glos przy okazji przeziebienia - jak sie okazuje, jest to wirus rota - nie polecam), wrocilam do pokoju, porozmawialam jeszcze z mama i zasnelam, skrecajac sie z bolu. mysle, ze byl to zdecydowanie sylwester mojego zycia.
dzisiaj jest jednak lepiej, choc nie chce zapeszac. czuje sie slabo, ale zoladek chyba sie uspokoil, ja nie jestem juz koloru bialej sciany. bede zyc. pogoda za oknem bajeczna. do tego palmy, ocean. ogarne sie, spakuje aparat, statyw, wode, sucharkowe okruchy i zaczynam ekspolorowac teren. ahoj przygodo!
ps. wczoraj wieczorem odkrylam kolejne siwe wlosy na glowie. postanowienie noworoczne - przestaje je wyrywac. jak sie starzec, to z klasa! :)
NOWY ROK, godz. 13.57 czasu lokalnego

wrocilam ze spaceru. na dworze +26 stopni. pierwszy raz w zyciu chodze w Nowy Rok w krotkim rekawku i nie szczekam zebami:)
nie mam 'za rogiem' oceanu, ale i tak jest przyjemnie. wszedzie palmy, SZEROKIE ulice, na ulicach megafony, z ktorych leca swiateczne piosenki w dosc hawajskich aranzach. sklepy pootwierane, wszedzie wyprzedaze. kupilam dwie koszulki, wode, suche bulki i zapas coca-coli (czego moge byc pewna, coli w tym kraju mi nie zabraknie:) - na zoladek-bomba!).
zrobilam troche zdjec, porozmawialam z przechodniami - inna planeta w porownaniu z londynem, gdzie nie dosc, ze nikt na ciebie na ulicy nie spojrzy, to jeszcze jesli w ogole sie odezwie, jest to albo niecenzuralne albo agresywne.
zaluje, ze nie mam sandalow, bo jest to wymarzona pogoda na krotkie spodenki, ale wiekszosc trasy i tak spedzimy w mniej przyjemnych temperaturach.
bardzo mily pan portier wlaczyl mi w pokoju na dobe internet za darmo (mozliwe, ze z litosci - glos mam jak zza grobu), tak wiec pisze, dzwonie, obrabiam zdjecia i jest cudownie!:)
apdejt sytuacyjny - pogoda chwilowo nieco poudpadla, chmurzy sie, a ja ciesze sie po cichu, ze nie jestesmy tutaj w sezonie silnych deszczy i huraganow. floryda, nota bene, to podobno amerykanska 'stolica' blyskawic.
jesli chodzi o atrakcje kulturalne, moze byc z tym ciezko, bo jestem bez samochodu.
wszysto znajduje sie, jak wynika z ogloszen, JEDYNIE pare mil od hotelu, ale trzeba miec czym te pare mil przejechac. bede pewnie chodzic naokolo hotelu do wieczora.
nie udalo mi sie zobaczyc jeszcze oceanu, ale za hotelem jest natomiast dosc spore jezioro (wydaje mi sie, ze jest to albo lake mangonia albo clear lake). licze na zachod slonca posrod palm.
na zdjeciu ponizej - dekoracja swiateczna w hotelowym ogrodku.

NOWY ROK - godz. 20.03 czasu lokalnego
dochodze do wniosku, ze jest tu naprawde tanio (albo mamy dosc wysoka dniowke zywieniowa). poszlam po cytryne, wrocilam ze spodniami. mialam nadzieje na zachod slonca wsrod palm nad jeziorem, ale jak wiadomo - nadzieja matka glupich. pogoda sie nie poprawila, a zrobilo sie wrecz jeszcze bardziej pochmurno. tak wiec zachodu slonca niet. udalo mi sie jednak znalezc jezioro, uniwersytet i kosciol. zrobilam pare zdjec i wrocilam do hotelu. wilgotnosc powietrza na florydzie potworna - od 70% wzwyz. wszystko sie lepi, a na glowie mam strzeche.
mam tajny plan, zeby wziac dzisiaj do reki skrzypce i przegrac chocby jedna game (to dopiero bedzie wydarzenie artystyczne...), a potem moze jakis film, moze serial w telewizji. szkoda, ze moj ukochany 'ER' czyli 'ostry dyzur' leci w czwartki - nie obejrze na zywo:( jutro zaczyna sie praca.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz