sobota, 19 stycznia 2008

miasto marzen....

...to to bynajmniej nie jest. mam na mysli lincoln.
nie napisalam nic o nebrasce, bo tez i nie wiem, co mialabym napisac, poza tym, ze jest mroz i dosc sporo sniegu. lincoln jest chyba malym miastem, a przynajmniej taki ma charakter. lokalne male sklepiki, kilka restauracji. w barze 'noodles' zjadlam wybitnie amerykanska potrawe - makaron z serem zoltym, ktory tutaj nazywal sie 'wisconsin mac & cheese'. w sklepie kupilam krem do rak (od zmian temperatury i wilgotnosci powietrza peka mi juz skora na dloniach - przepraszam za szczegoly...), pare jogurtow i zapas wody, po czym ucielam sobie pogawedke z panem sprzedawca i wrocilam do hotelu na krotka drzemke. ot, tyle wiem o nebrasce.
za pol godziny wsiadamy znow w autokary (coz za radosc...) i jedziemy do kansas. musze sie zbierac.

Brak komentarzy: