
jeszcze przez pare godzin jestem w newport news. bylam przekonana, ze zostajemy tutaj na dwa dni, ale na szczescie sie mylilam i co wiecej - jesli nigdy wiecej sie tu nie pojawie, nie bede umierac z rozpaczy. co za paskudne miejsce!
mozliwe, ze trafila nam sie poprostu podla okolica hotelu, ale przez dwie godziny probowalam znalezc jakies pozytywne aspekty, robiac rozeznanie w terenie i NIC. nul. zero. nafing. niszto. jakby tego bylo malo, popadywal przy okazji deszcz.
o lasach, malych lokalnych sklepikach i przyjemnych spacerach mozna i trzeba w tym miescie zapomniec. charakter krajobrazu raczej industrialny. wszedzie dzwigi, statki (jestesmy jakby nie patrzec nad woda) i roboty drogowe, ktore wygladaja na permanentne. [jak juz zostalo ustalone, mam slabosc do oceanu. tutaj, owszem, jest mi slabo, ale raczej z rozpaczy]
na obiad wybralam sie do japonskiej restauracji - objadlam sie nieprzytomnie zupa miso, sushi z krabem 'light-shelted' (zjada sie calego, nie obranego ponoc), makaronem z warzywami i krewetkami (robie postepy w oswajaniu sie z jedzeniem krewetek - zapanowalam nad krzywieniem sie) i innymi przysmakami, ktorych nazw nigdy w zyciu nie bede w stanie zapamietac. pomimo najszczerszych checi.
po obiedzie w stanie kompletnej desperacji przemierzalam okolice wzdluz i wszerz, szukajac sklepu, w ktorym moglabym kupic znaczek z napisem 'virginia' (planuje przywiezienie znaczka z kazdego stanu. wszystkie musze kupic oczywiscie osobiscie i mam nadzieje skompletowac 52). o znaczku musialam jednak zapomniec rownie szybko jak zapomnialam o drzewach, pagorkach i sloncu. wrocilam do hotelu i cudem udalo mi sie dozyc jakos wyjazdu na probe.
od dzisiaj kierowca naszego autobusu jest alan - smieszny pan, straszna gadula. alan ma mikrofon i caly czas chce sie czyms z nami dzielic. w przeciagu 5 minut dowiedzielismy sie o nim w zasadzie wszystkiego. poza numerem buta.
koncert udany. przyjemna sala, a ogolnie nareszcie gralo mi sie naprawde dobrze. jako ze dzisiaj czwartek i o godz.22 zaczynal sie w telewizji 'ostry dyzur', probowalam grac szybciej, zeby zdazyc do hotelu, ale mialoby to jedynie sens, gdyby wszyscy w orkiestrze mieli te sama obsesje. skrocic koncertu nie dalam rady, ale na 'ER' zdazylam pomimo wszystko, biegnac z autobusu do swojego pokoju na osmym pietrze (znow jestem na wysokosciach. wczoraj coprawda mialam pokoj na pietrze ostatnim, ale ostatnie pietro bylo jednoczesnie pierwszym). po 'ostrym dyzurze' skusilam sie jeszcze na drinka po pobliskim pabie (mam cala reke wymazana przez ochroniarza flamastrem - musialam pokazac paszport, zeby wejsc do srodka), a teraz jestem juz w pokoju i oddaje sie w objecia morfeusza.
gudnajt
ps. zalaczam zdjecia z jakze malowniczego niuport nius w stanie wirdzinia. za depresje spowodowana patrzeniem na zdjecia nie biore odpowiedzialnosci!
ps.2. poprzednikiem, a raczej poprzedniczka alana (kierowcy) byla pani. pani wygladala wypisz wymaluj jak z filmu 'terminator'. notorycznie zula gume, miala fryzure na czeski metal i sluchala (spiewajac przy tym...) amerykanskich szlagierow. zaczynam sie zastanawiac, gdzie oni u licha znajduja tych naszych kierowcow?! :)



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz