
nie moge pojac jednego - dlaczego woda w kranie jest az tak chlorowana. smierdze na sto kilometrow.
popoludniu pierwsza proba, a wieczorem koncert inaugurujacy miesieczna trase z pinchasem zukermanem.
ps. przegladalam strony, zajmujace sie organizowaniem podrozy dookola swiata. bilet lotniczy jest o wiele tanszy, niz myslalam!
godz. 14.50 czasu lokalnego
jestem przetleniona, chce mi sie okrutnie spac, mam bordowa twarz i sajgon na glowie
z powodu wiatru, prawie 300 nowych zdjec w aparacie (co oznacza wieczor zajety wybieraniem najladniejszych), garsc muszelek w tylnej kieszeni spodni, usmiech od ucha do ucha i zapas energii na nastepnych 60 lat. powod? znalazlam OCEAN !!!!!!! :) :) :)
ponoc dla chcacego nic trudnego.
jest to faktycznie kawalek drogi od hotelu. musialam przejsc przez west palm beach, przekroczyc jezioro/rzeke, zeby znalezc sie w palm beach i jeszcze troche isc. w sumie ok.50minut szybkim(!) krokiem z hotelu. z wywieszonym jezorem, prawie biegnac z braku czasu dotarlam na miejsce. jakie widoki! jaki zapach powietrza!
slonce, czyste niebo, palmy, fale, muszelki, ptaki, a nawet jeden surfer.
bycie w podrozy daje przestrzen, poczucie, ze niczego tak do konca nie mozna zaplanowac, przewidziec. mysle, ze woda ma w sobie cos podobnego. za duze zjawisko. i moze dlatego uspokaja, bo jest od nas o wiele silniejsza. moge sie gapic na wode godzinami. mam chyba jakas mini-klaustrofobie, potrzebuje przestrzeni. chyba nic, poza domem, nie daje mi takiego poczucia spokoju, jak bycie nad morzem/oceanem.
godz. 22.57 czasu lokalnego (czyli wciaz 6 godzin wczesniej niz w polsce)
koncert inauguracyjny zagrany. duza (jestesmy przeciez w ameryce:)), ladna sala. sklad orkiestry z powodu chorob roznych zmniejszony o pare osob (jeden pan wrecz w lokalnym szpitalu z powodu problemow z sercem). wyprobowalam w trakcie koncertu chinski smyczek z wlokna, ktory kupilam za smieszne 33 funty - okazuje sie, ze da sie tym grac, a co najwazniejsze - jest nie do zlamania i nie trzeba sie martwic o zmiany pogody. niech zyja chinczycy.
z +25 stopni temperatura spadla tak, ze na koncert szlam w kurtce zimowej i czapce. moj pokoj wyglada natomiast jak po przejsciu tornado. zaraz przed wyjsciem zwidzialo mi sie, ze zapomnialam z anglii spodni koncertowych, wiec cala zawartosc 110-litrowej walizki wyladowala na podlodze. spodnie sie znalazly, ale zawartosci sprzatacjuz nie mam sily.
odczuwam skutki dzisiejszego dotlenienia sie - katar sie powieksza, gardlo troche znow boli, ale co tam - warto bylo.
aha, odkrylam, ze jesli po wysuszeniu wlosow siedze przez ok. 10-15 minut w czapce welnianej na glowie (co na florydzie przy temp.+25st wyglada szczegolnie idiotycznie), pomaga to w uformowaniu strzechy na caly dzien.
zalaczam wspomnienia slonecznej pogody.

ponoc dla chcacego nic trudnego.
jest to faktycznie kawalek drogi od hotelu. musialam przejsc przez west palm beach, przekroczyc jezioro/rzeke, zeby znalezc sie w palm beach i jeszcze troche isc. w sumie ok.50minut szybkim(!) krokiem z hotelu. z wywieszonym jezorem, prawie biegnac z braku czasu dotarlam na miejsce. jakie widoki! jaki zapach powietrza!
slonce, czyste niebo, palmy, fale, muszelki, ptaki, a nawet jeden surfer.
bycie w podrozy daje przestrzen, poczucie, ze niczego tak do konca nie mozna zaplanowac, przewidziec. mysle, ze woda ma w sobie cos podobnego. za duze zjawisko. i moze dlatego uspokaja, bo jest od nas o wiele silniejsza. moge sie gapic na wode godzinami. mam chyba jakas mini-klaustrofobie, potrzebuje przestrzeni. chyba nic, poza domem, nie daje mi takiego poczucia spokoju, jak bycie nad morzem/oceanem.
godz. 22.57 czasu lokalnego (czyli wciaz 6 godzin wczesniej niz w polsce)
koncert inauguracyjny zagrany. duza (jestesmy przeciez w ameryce:)), ladna sala. sklad orkiestry z powodu chorob roznych zmniejszony o pare osob (jeden pan wrecz w lokalnym szpitalu z powodu problemow z sercem). wyprobowalam w trakcie koncertu chinski smyczek z wlokna, ktory kupilam za smieszne 33 funty - okazuje sie, ze da sie tym grac, a co najwazniejsze - jest nie do zlamania i nie trzeba sie martwic o zmiany pogody. niech zyja chinczycy.
z +25 stopni temperatura spadla tak, ze na koncert szlam w kurtce zimowej i czapce. moj pokoj wyglada natomiast jak po przejsciu tornado. zaraz przed wyjsciem zwidzialo mi sie, ze zapomnialam z anglii spodni koncertowych, wiec cala zawartosc 110-litrowej walizki wyladowala na podlodze. spodnie sie znalazly, ale zawartosci sprzatacjuz nie mam sily.
odczuwam skutki dzisiejszego dotlenienia sie - katar sie powieksza, gardlo troche znow boli, ale co tam - warto bylo.
aha, odkrylam, ze jesli po wysuszeniu wlosow siedze przez ok. 10-15 minut w czapce welnianej na glowie (co na florydzie przy temp.+25st wyglada szczegolnie idiotycznie), pomaga to w uformowaniu strzechy na caly dzien.
zalaczam wspomnienia slonecznej pogody.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz