godz. 22.04
trzy godziny w autobusie, pol godziny proby (dyrygent z powodu zalamania nerwowego(!) oraz problemow z wiza zostal oddelegowany do kanady, w zwiazku z czym pinchas dyrygowal calym koncertem, grajac), 45 minut przerwy, koncert i powrot. powinnismy byc w hotelu ok. 1 w nocy, trzeba sie spakowac i wstac 4 godziny pozniej - opuszczamy floryde.
jestem glodna jak pies. nie zdazylam zjesc obiadu, poniewaz w okolicy hotelu nie bylo NIC. nie zjadlam tez kolacji, poniewaz w jedynym miejscu w okolicy sali koncertowej, w ktorym mozna bylo cos kupic zabraklo jedzenia z powodu nadmiaru klientow. w zwiazku z tym w ciagu calego dnia udalo mi sie zjesc: odrobine sniadania, karmelowego milky way, jablko, banana i pare czipsow czosnkowych. ach, no i kawalek ciasta bananowego. nie ma przeciez nic wazniejszego, niz zdrowa dieta.
w trakcie polgodzinnej proby wdalam sie w rozmowe z zukermanem [dla nie wtajemniczonych - zukerman jest jednym z najbardziej znanych i uznanych skrzypkow na swiecie]. porozmawialismy troche o skrzypcach i szkole lutniczej w cremonie, po czym zeszlo na tematy polskie. okazalo sie, ze matka pinchasa jest z lodzi, a ojciec z warszawy, ale wyjechali wieki temu, wiec sie ponoc nie liczy. pinki (jak na niego mowia zdrobniale) zaprezentowal mi swoje umiejetnosci jezykowe, krzyczac: "hanka, chodz do domu". jak sie okazalo, jest to jedyne zdanie, jakie umie powiedziec po polsku. calkiem przydatne. zdecydowanie.
nasze male pogawedki musialy byc chyba przyjemne dla obu stron, poniewaz zaraz przed koncertem, kiedy przebieralam sie w ubikacji, zostala mi dostarczona przesylka od pinchasa. jakis lutnik dal "maestro" skrzypce do wyprobowania, a "maestro" przekazal je mnie, w zwiazku z czym pierwsza czesc koncertu gralam na nigdy nie granym instrumencie. nie byly to zdecydowanie skrzypce sezonu, ale zawsze odrobina zabawy i jakies urozmaicenie.
zabieram sie za "ostry dyzur".
eustachy spi - biedak jest jeszcze dosc osowialy, ale powoli zaczyna miec do mnie zaufanie. mam tylko nadzieje, ze wypchanie go ryzem zaraz po urodzeniu (sadyzm!!!) nie zrujnowalo mu psychiki na amen.
ps. nie wiem, jaki bede miec dostep do internetu przez najblizszych pare dni. jutro lecimy do chapel hill w polnocnej karolinie, a dzien pozniej "autobusujemy" do newport news w virginii. po newport news czas na fairfax, a dzien po fairfax ladujemy w newark.[na new jersey czekam z niecierpliwoscia, poniewaz hotel jest z widokiem na manhattan:)] z newark wyskakujemy na chwile do wilmington w stanie delaware, po czym wracamy do new jersey i spedzamy dzien wolny w nowym jorku. postaram sie pisac tak czesto, jak to mozliwe.
środa, 9 stycznia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz