piec godzin w autobusie, godzina proby, pol godziny przerwy, koncert i znow jestesmy w autobusie. na drodze korek jak stad do honolulu, stoimy. jutro wczesnie rano pobudka i wyprawa do byle jakiego sklepu po byle jaka walizke. w zwiazku z ograniczeniami na lotach wewnetrznych w stanach musze sie nieco przepakowac, zeby nie placic przy kazdym locie sporej sumy za nadbagaz. zaraz po sklepie znow wsiadamy w autobus - kolejnych pare godzin w drodze, kolejny koncert i powrot pozno w nocy(2/3).
dzisiaj gralismy w naples, czyli neapolu. z wlochami nie mialo to chyba wiele wspolnego, ale z drugiej strony ciezko mi stwierdzic, bo przyjechalismy prosto na probe i nie widzialam NIC. uroki podrozowania. w polgodzinnej przerwie miedzy proba a koncertem udalo mi sie zjesc "kolacje", przebrac i skoczyc do centrum handlowego, gdzie na wyprzedazy kupilam rekawiczki (myslac, ze sa czarne. jak widac, myslenie znow mi nie posluzylo, bo czarne nie sa. bynajmniej...) i szalik bawelniany. w czarnym welnianym zaczynalam sie powoli gotowac przy temperaturze +23 na dworze. (moj biedny lewy migdalek wciaz domaga sie ciepla, wiec o pozbyciu sie szalika nie ma na razie mowy).
koncert jak to koncert. po symfonii stojaca owacja (to juz sie robi nudne!!!!!). pinchas zagral swoj tradycyjny bis - kolysanke brahmsa i tym razem udalo mu sie zmusic cala sale do spiewania. ciezko dzisiaj jednak bylo ze skupieniem. przyznaje sie bez bicia, ze przez caly koncert myslalam o kupieniu w californii mojego wymarzonego od pewnego czasu roweru 'beach cruiser'. o tym, jakie bedzie mial siodelko i ile moze kosztowac wyslanie go do polski, lacznie z oplaceniem cla. naprawde probowalam skupic sie na graniu, ale jesli gra sie codziennie ten sam program, czasem jest ciezko. w drugiej czesci koncertu myslalam natomiast o tym, co bede robic w nowym jorku, gdzie za tydzien mam dzien wolny i jak by tu zwiedzic cale chicago, majac do dyspozycji 6 godzin. granie koncertow opiera sie, jak widac na przykladzie na bardzo intensywnym procesie myslowym!!!! :)
wciaz stoimy. na drodze byl wypadek, przed chwila wyladowal helikopter, zeby zabrac pacjentow. wokol pelno policji. zabieram sie za ogladanie ostrego dyzuru".
ps. w ramach zapoznawania sie z kuchnia lokalna, co zawsze na wyjazdach uskuteczniam, w drodze do neapolu zjadlam na stacji benzynowej amerykanski sosycz z zoltym serem i bananowego mafina. mialam nadzieje, ze sosycz okaze sie tradycyjna polska parowka, ale jednak nie. doznania smakowe? smakowal jeszcze gorzej niz wygladal (a wygladal kiepsko).
ps.2. rowniez w drodze do neapolu widzialam dziwne zjawisko przyrodnicze. ciemno-szara chmura, zwezajaca sie ku dolowi. wygladalo to, jak na moj gust (choc nie gustuje w takich rzeczach. moze powinnam raczej powiedziec - na podstawie mojej wiedzy, zdobytej przy okazji ogladania amerykanskich superprodukcji) jak poczatek jakiejs traby powietrznej. wszedzie naokolo bylo slonecznie, poza ta jedna olbrzymia prawie czarna chmura, ktora dosc szybko zblizala sie do naszego wesolego autobusu. jako ze kierowca nic sobie z tego nie robil i dalej 'wisial' na telefonie, jedzac w tym czasie szescdziesiata juz chyba paczke czipsow, postanowilam rowniez sie tym nie przejmowac. moj wielki mozg podpowiedzial mi, ze zawal serca w sytuacji nadejscia traby powietrznej niewiele by pomogl. a wrecz moglby zostac niezauwazony.
ps.3. juz w ktoryms miescie na florydzie zauwazylam dosc ciekawe zjawisko. z meganofow na ulicach nie leca piosenki pop, a ... muzyka barokowa (poli, widze, jak rozpiera cie teraz duma!!!). kto by pomyslal....
ps.4. apdejt sytuacyjny - RUSZYLISMY! (godz.23). gdyby przy okazji takich wypadkow wzywano w polsce helikoptery, w samym opolu musielibysmy ich miec przynajmniej zylion. przygladajac sie bacznie zza szyby nie zauwazylam nic poza urwanym zderzakiem.
[dojechalismy do hotelu o 2.35]

1 komentarz:
moze jakas kobieta zaczela rodzic za kierownica ?;)
calusy
Prześlij komentarz