
leze sobie wlasnie na olbrzymim lozku w hotelu 'carolina inn' w chapel hill. jestem najedzona i dotleniona. hotel cudowny - stary i z dusza. cieple kolory, drewniane stare meble, pachnace mydelka.
krajobraz za oknem zupelnie inny niz na florydzie. zrobilo sie lesnie (nie myslic z 'oblesnie') i pagorkowato. zamiast papierowych domkow - ceglane domy. zamiast plazy - parki. zamiast drogich centrow handlowych - lokalne malenkie sklepiki, w ktorych ciezko znalezc cokolwiek poza coca-cola i produktami promujacymi lokalna druzyne. ogolnie rzecz biorac - zrobilo sie ludzko, swojsko.
poszlismy w pare osob na obiad do spanky's (zjadlam WYBITNY deser), po czym ucielam sobie dlugi spacer. wszystko wyglada jak na planie filmowym, pogoda do tego bajeczna (juz nie tak goraco, a w sam raz).
lot z orlando spedzilam natomiast na planowaniu najdluzszego spaceru swiata w nowym jorku (juz w poniedzialek!!!). po przylocie "autobusowalismy" jeszcze przez 40 minut, co dalo dzisiaj angielskim burakom pole do popisu - dwojka z nich pobila wszelkie rekordy chamstwa, stosujac BARDZO rasistowskie i nacjonalistyczne uwagi pod adresem kaoru (japonka) i moim. bylo to dosc przykre, ale z drugiej strony tylko nalezy im wspolczuc. ponad dwa razy starsi ode mnie, a mozgi jak ziarnka piasku (jesli w ogole).
za godzine ide na probe, a zaraz potem gram koncert. mam nadzieje dzisiaj sie wyspac. wrazenia ogolne? bardzo mi sie tu podoba.
ps. uniwersytet w chapel hill jest, jak
wyczytalam najstarszym uniwersytetem w usa. cale miasto, to w zasadzie jeden wielki campus.

ps.2. na lotnisku wdalam sie w rozmowe z panem przeswietlajacym bagaz podreczny. okazalo sie, ze przez cale zycie pracowal jako muzyk - glownie przy wszelkiego rodzaju projektach disney'a. kiedy nadeszla 'susza muzyczna', musial znalezc prace w innej branzy, zeby moc oplacac alimenty. planuje jednak rzucic prace na lotnisku i znow zyc z grania. opowiadal o muzyce w niesamowity sposob. smutne, ze 90% 'profesjonalnych' muzykow nie ma w sobie tyle pasji i potrzeby grania, ile pan z lotniska.
godz. 23.54
proba, koncert i kolacja po meksykansku. padam ze zmeczenia na twarz.
chapel hill jest zdecydowanie urokliwe, a co najwazniejsze - charakter miejsca zwarty - jestem w stanie poruszac sie bez uzycia samochodu (ktorego przeciez nie mam).
cala orkiestra mowi juz tylko o dniu wolnym w nowym jorku. wiekszosc osob byla tam juz nie raz, ale wszyscy wciaz tak samo sie ciesza na sama mysl o pobycie. ja rozrysowalam sobie dzisiaj na mapie trase, ktora mam zamiar przejsc (krzyzyk na droge - to bedzie DLUGI spacer - smieje sie, ze bede biec. nawet, jesli zaczne o 5 rano) + zaplanowalam COS, o czym napisze dopiero po fakcie. jesli zrealizuje plan, bede latac ze szczescia.
zalaczam pare zdjec z dzisiaj i ide spac. rano wyjezdzamy do newport news w virginii.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz