
od trzech dni spie mniej wiecej 3-4 godziny na dobe. dzisiejszego dnia nie zapomne dlugo.
ok.2.30 nad ranem pogodzilam sie z faktem, ze leje jak z cebra i moze sie nie wypogodzic. do deszczu przylaczyl sie snieg - moje martwienie sie na niewiele by sie zdalo. wiec zasnelam na pare godzin. obudzilam sie o 7 rano, wzielam prysznic, spakowalam mapy, plan podrozy, pieniadze, przewiesilam przez ramie torbe z aparatem i statyw i zeszlam do hotelowego lobby, gdzie miala czekac na mnie ellen, kauru i jon, ktorzy bardzo entuzjatycznie odniesli sie do mojego planu dnia. hotelowym busikiem podjechalismy do przystani, a stamtad malym statkiem przeplynelismy na drugi brzeg rzeki. co sie dzialo potem?
lecialam helikopterem!!!!
planowalam to od paru dni, ale nie chcialam zdradzic sie wczesniej, poniewaz wszystko zalezalo od pogody. (nie mowiac o tym, ze pewnie wywolalabym stan przedzawalowy u wiekszosci rodziny:)).
zaraz po dotarciu na manhattan udalismy sie do heliportu, gdzie pan poinformowal nas, ze mozemy leciec z miejsca. za odpowiednia ilosc gotowki. jako, ze wszystkim nam udalo sie zaoszczedzic sporo pieniedzy w przeciagu dwoch tygodni, postanowilismy isc na calosc. w ciagu 15-minutowego lotu zobaczylam wiekszosc czesc manhattanu, statue wolnosci, drapacze chmur i central park. ulice, uliczki i mosty. stadiony i wyspy. pomimo braku slonca widok byl niesamowity, a sam lot helikopterem o wiele

po tak lekkim i przyjemnym rozpoczeciu dnia udalismy sie na sniadanie. w moonrock diner przy W57th st zjadlam BOSKIE nalesniki z bananami i borowkami amerykanskimi, polane gesto syropem klonowym. zapilam oczywiscie kawa. po sniadaniu, najedzeni jak wieprze, spacerkiem przemiescilismy sie na teren central parku. nie bylo moze slonecznie, ale nie bylo tez ani deszczu ani sniegu, wiec okolicznosci przyrody mozna bylo zaakceptowac:) przeszlismy spora czesc parku, zahaczajac o strawberry fields (miejsce pamieci j.lennona) oraz sezonowa slizgawke.
z central parku, mijajac po drodze carnegie hall i robiac zakupy rozne w paru sklepach, udalismy sie w strone kolejnych atrakcji.
moglabym opisywac wszystko bardzo szczegolowo, ale zajeloby mi to przynajmniej tydzien. napisze wiec w skrocie, ze przeszlam sie glownymi ulicami, zobaczylam miliard zoltych taksowek (raz nawet 'wlasnorecznie' ja zawolalam, drac sie na cale gardlo - taxiiii!!!!!), radio city hall, broadway, waldorf-astoria, rockefeller center, NY library, times square i zylion innych miejsc. wdrapalam sie na czubek empire state building (akurat jak dotarlam na szczyt zaczal padac snieg - obled!!!), zjadlam FANTASTYCZNY obiad w meksykanskiej restauracji na dworcu grand central terminal (specjalnie zanotowalam szczegoly!!! - restauracja 'zocalo', a moj jadlospis: quesadilla tres quesos, seafood fajitas, lemoniada oraz meksykanskie piwo corona - jedyne, jakie toleruja moja kubki smakowe), przeszlam fifth avenue, wypilam kolejne kawy, a na kolosalnych wyprzedazach nabylam droga kupna ochrone przeciwdeszczowa na obiektyw, kamere do skajpa z obiektywem carl zeiss, kolejny szalik, pocztowki, oprawione czarno-biale zdjecia niu jorku i kubek do kawy. jako podsumowanie dnia - wraz z paroma osobami z orkiestry poszlam do 'blue note', jednego z najbardziej znanych i szanowanych klubow jazzowych w nowym jorku (jak sie oglaszaja, jest to swiatowa stolica jazzu), gdzie, oprocz sluchania paquito d'rivera & new york voices (od razu kupilam dwie plyty) raczylam sie drinkami - 'manhattan amore' oraz 'toasted almond'. do hotelu wrocilismy taksowka.
nowy jork jest obledny i moglabym tu zamieszkac od zaraz. nie czuje tego, ze jest duzy, nie czuje tego, ze jest tu sporo ludzi. w powietrzu wisi energia, a ogolnie czuje sie niesamowita przestrzen.
uskutecznilam dzisiaj wybitnie wariacki dzien. w glowie mam miliard wspomnien, w aparacie ponad 500 zdjec, a w otworach twarzowych, zwanych oczami, lzy, ze to juz koniec...
ps. jak smiejemy sie w orkiestrze, na wyjazdach zyjemy za 'darmowe' pieniadze, czyli na dniowkach zywieniowych, ktore sa na tyle wysokie, ze mozna, jesli sie chce, odlozyc pare groszy na specjalne okazje czy inne komputery. to bylo wyjasnienie do tych, ktorzy mysla, ze moje konto peka w szwach od namiaru gotowki:)
ps.2. chyba naprawde jestem w czepku urodzona, bo deszcz zaczal padac na nowo jak tylko wsiedlismy do taksowki w drodze do klubu. w ciagu dnia nie spadla ani kropla.
ps.3. oprocz tego, ze mam szczescie, jestem tez chora psychicznie. poszlam spac pozno, poniewaz mniej wiecej co piec sekund sprawdzalam, jaki jest za oknem stan pogodowy....






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz