piątek, 27 czerwca 2008

w strugach deszczu

godz. nie mam pojecia, ktora - chyba jakos po 14tej
za oknem deszcz - leje, leje i przestac nie chce. jako ze leje, jest tez mgla i choc jestesmy wciaz na alasce (od wczoraj do niedzieli rano non-stop na wodzie), nic juz nie widac. nie moglam sie dzisiaj zwlec z lozka - smutek i nostalgia. wcale, a wcale mi sie to nie podoba, ze juz stad odplywam. wlaczylam sobie, lezac w lozku, okno (nie mam prawdziwego okna, ale w telewizorze jest program, na ktorym pokazany jest widok z mostka kapitanskiego - moj kontakt z rzeczywistoscia:)) i chyba, szczerze mowiac, znow sie poloze. nie dosc, ze pada to jeszcze calkiem buja - chodze przez to jak pijana i troche mnie juz zaczyna mdlic (to tez wina jedzenia, ktore jest coraz bardziej niedobre, nieswieze i przesolone). najlepiej byloby zasnac na dwa dni i obudzic sie w niedziele w vancouver. albo poprostu stad nie wyjezdzac.
ps. apdejt sytuacyjny: godz. 18.03, kryzys zazegnany. przestalo bujac (a bujalo solidnie!). przelezalam dwie godziny w lozku i jestem znow wsrod zywych. postanowilam tez przestac jesc - chyba lepiej sie troche przeglodzic, niz umrzec z zatrucia. pogoda za burta wciaz kiepska, choc juz nie ulewnie. siedze na szostym deku, obrabiam swoja najnowsza produkcje filmowa o alasce i przez porecz ogladam tlumy poprzebierane w suknie balowe (glownie szaty indyjskie - niebywaly to stroj na wakacjach alaskowych...). zdjecia, zdjecia, zdjecia. statek wie, jak wyciagnac od ludzi pieniadze.
na oslode - zachod slonca na alasce (jesli sie wczyta).

Brak komentarzy: