sobota, 28 czerwca 2008

ostatni dzien na morzu

godz. 18.29
dzien lenia. zasnelam wczoraj ok.0.30, obudzilam sie dzisiaj o 10. wysluchalam komunikatu kapitania o solidnej mgle i zwiazanej z tym zmianie trasy, umylam zeby, poszlam na pogadanke o podatkach i cle przy wplywaniu do vancouver (pomimo pogadanki wciaz nie rozumiem NIC), zjadlam sniadanio-obiad o 12, wrocilam do kajuty, siadlam na lozku i ... obudzilam sie przed 16. ekhem...
wyszlam na poklad, a tu, lejdis end dzentelmen, slonce na calego. jestesmy juz w kanadzie. woda niebiesciutka, wszystko sie mieni, w vancouver ponoc 30 stopni. no ladne kwiatki. chwila nieuwagi i trzeba zamienic trzy bluzki, polar, goretex, dlugie spodnie i cieple buty na koszulke, krotkie spodenki i sandaly. zjadlam obiad wlasciwy, wypilam kawe, wrocilam do kajuty, wzielam wlasnie 'poranny' prysznic i wracam na gore. lekki wiatr, slonce, woda - czego chciec wiecej. mam pod pacha atlas drogowy national geographic, co oznaczac moze tylko jedno - planowanie podrozy przez piec stanow, ktora uskutecznie juz za dni pare. washington-idaho-montana-wyoming-oregon-washington. moj wielki mozg podpowiada mi, ze bedzie z tego calkiem fajna przygoda.
ps. jesli czyta te moje wypociny ktokolwiek z banku pekao, bardzo prosze o odblokowanie mojej karty kredytowej. wiem, ze zapomnialam zglosic, ze bede jej uzywac w stanach i kanadzie i milo mi, ze ze wzgledow bezpieczenstwanie pozwalacie mi jej uzyc, ale, na litosc, to zdecydowanie JA!!!!
ps.2. na wypadek, gdybym juz dzis nie pisala - jutro rano ok.8 powinnam stac juz na brzegu, w vancouver, a wieczorowa pora byc z powrotem w seattle.

godz. 23.34
nawdychalam sie swiezego, kanadyjskiego, morskiego powietrza, przeczytalam spory kawalek 'into the wild', przebieglam 2km, uzupelnilam zawartosc odtwarzacza mp3 o alaskowe sentymentalne gnioty, rozpisalam plan podrozy nastepnej, obejrzalam kawalek pozegnalnego szou (rzadko sie to zdarza, ale usmialam sie na wystepie komika! - david naster) i prawie sie spakowalam. jutro ok.7.30 schodze ze statku.
dziwna sprawa, taki rejs (tego typu rejs, znaczy sie; nie mam nic przeciwko plywaniu jako plywaniu, ale nie w takim stylu) - naprawde nie moja para kaloszy, ale milo bylo sprobowac.
a teraz czas na kolejny kawalek swiata...
ps. wlasnie dostalam maila od cioci - moje opisy blogowe zainspirowaly ja do podrozy - juz w lipcu rusza na alaske! ha!

Brak komentarzy: