
leze na lozku w swojej kajucie i sie susze. nie jest to moze wymarzona pogoda wakacyjna - zalatuje londynem - szaro i deszczowo, ale pomimo to alaska jest jednym z bardziej magicznych miejsc, jakie widzialam w zyciu.
pisalam, ze tego typu rejs nie jest moja para kaloszy. mysle, ze to tak, jakby ci ktos przez tydzien machal przed nosem cukierkiem, ale nigdy tak naprawde nie dal go zjesc. plyniemy od wczoraj przez inside passage (udalo mi sie zobaczyc albo wieloryba albo orke - wypielo sie toto, pokazalo grzbiet, pletwe i prawie glowe), ale tak by sie chcialo byc w srodku tego wszystkiego, uciec ze statku (uciec przy tym od wszystkich zbednych atrakcji; traktuje ten rejs glownie jako mozliwosc dostania sie na polnoc) i przejsc z alaska na 'ty'.
przybilismy do portu w ketchikan o 6 rano (w nocy kolejna zmiana czasu - godzina w tyl). wzielam prysznic, zjadlam trzy nalesniki z syropem klonowym, zabralam z restauracji troche owocow i ok.7 zeszlam na lad. statek daje mozliwosc wykupienia wycieczek tematycznych, ale zignorowalam to kompletnie - narzut 2000% - i postanowilam sama zorganizowac sobie dzien. jakies 10 minut pozniej zupelnie od niechcenia spytalam sie przyportowych chlopakow, za ile i o ktorej moglabym z nimi poleciec nad misty fjords. krotkie pytanie, krotka odpowiedz, od razu


misty fjords national monuments, wyrzezbione przez lodowiec miliony lat temu, to 2,3 milionow akrow ziemi. fjordy, granitowe sciany, wzniesienia prawie calkowicie pokryte drzewami (rain forest), wodospady, jeziora, wyspy. dom dla orlow (biale oraz bold eagles - widzialam dwa!), czarnych niedzwiedzi (dochodza do 3,5 metra wysokosci!), wielorybow, jeleni, lososiow. sa tez foki, orki (widzialam chyba jedna). przepieknie!!! szkoda tylko, ze padalo i bylo mgliscie - w sloncu musi dopiero zapierac dech! choc obszar fjordow olbrzymi, z samolotu moze wydawac sie w miare do ogarniecia. do czasu. w polowie drogi wyladowalismy na 10minut na wodzie w jednej z zatok - rozmiar drzew, wzniesien naprawde przypomina, ze jestesmy tak naprawde niczym w porownaniu ze swiatem.
do portu wrocilam przed 12, a ze dobrze nam sie rozmawialo z 'kierowniczka' (pytala, co to takiego 'poland' i gdzie to jest:)), podwiozla mnie prosto pod totem heritage center. centrum to, to nic innego, jak muzeum totemow z XIXwieku, w ktorym jest ich ok.30,

alaska jest niesamowita. inna niz cokolwiek, co do tej pory widzialam. dzika, potezna, pozornie spokojna, tajemnicza, narzucajaca swoje prawa. gdybym tylko mogla zaszyc sie w srodku...
popoludnie statkowe spedzilam z jankiem i henkiem, polskimi czlonkami big-bandu, ktorzy pokazali mi czesc statku niedostepna dla pasazerow (polak potrafi - przypielam sobie na potrzeby kamer statkowych cudza plakietke pracownicza) i z ktorymi pogralam w ping-ponga z widokiem na wode. zdjec na blog nie wcisne ze statku- potwierdzilo sie moje przypuszczenie o zbyt slabej sieci; blagam o cierpliwosc - jesli nie uda sie na alasce, wstawie wszystko po powrocie do seattle.
ide cos zjesc.
baj
ps. wdalam sie w kilka rozmow w galeriach, muzeach i sklepach. zabawni, rozmowni, przemili lokalni ludzie.
2 komentarze:
1. Mysty Fjords trudno zeby byly w sloncu.
2. Czy balsam do ust byl z lososia?
Marjan pyta
1. mysty fjords zdarzaja sie w sloncu i wyglada to wtedy jak z bajki.
2. balsam byl jedyna rzecza w sklepie NIE zrobiona z lososia.
hrabina odpowiada
Prześlij komentarz