wtorek, 24 czerwca 2008

na wodzie i z powietrza, w deszczu i we mgle - sila przyrody

godz. 17.57
leze na lozku w swojej kajucie i sie susze. nie jest to moze wymarzona pogoda wakacyjna - zalatuje londynem - szaro i deszczowo, ale pomimo to alaska jest jednym z bardziej magicznych miejsc, jakie widzialam w zyciu.
pisalam, ze tego typu rejs nie jest moja para kaloszy. mysle, ze to tak, jakby ci ktos przez tydzien machal przed nosem cukierkiem, ale nigdy tak naprawde nie dal go zjesc. plyniemy od wczoraj przez inside passage (udalo mi sie zobaczyc albo wieloryba albo orke - wypielo sie toto, pokazalo grzbiet, pletwe i prawie glowe), ale tak by sie chcialo byc w srodku tego wszystkiego, uciec ze statku (uciec przy tym od wszystkich zbednych atrakcji; traktuje ten rejs glownie jako mozliwosc dostania sie na polnoc) i przejsc z alaska na 'ty'.
przybilismy do portu w ketchikan o 6 rano (w nocy kolejna zmiana czasu - godzina w tyl). wzielam prysznic, zjadlam trzy nalesniki z syropem klonowym, zabralam z restauracji troche owocow i ok.7 zeszlam na lad. statek daje mozliwosc wykupienia wycieczek tematycznych, ale zignorowalam to kompletnie - narzut 2000% - i postanowilam sama zorganizowac sobie dzien. jakies 10 minut pozniej zupelnie od niechcenia spytalam sie przyportowych chlopakow, za ile i o ktorej moglabym z nimi poleciec nad misty fjords. krotkie pytanie, krotka odpowiedz, od razu bilet w rece i zaoszczedzonych $150. kazano mi sie zjawic o 9.45, a ze byla dopiero 7.30 postanowilam odwiedzic miejsca, ktore wczoraj wypisalam sobie na kartce. kiedy schodzilam ze statku, bylo szaro, ale bez deszczu. godzine pozniej lalo juz dosc solidnie, ale nic strasznego dla podroznika. zalozylam kaptur (niech zyja letnie temperatury - mialam na sobie dwie koszulki, polar i kurtke z gore-texu) i w droge. przed wylotem nad fjordy (float plane - samolot z plozami, startuje z wody) udalo mi sie zobaczyc pare totemow (ketchikan ma jedna z najwiekszych kolekcji na swiecie), slynny dystrykt historyczny, przylepiony do drewnianej ulicy creek street, biegnacy wzdluz i nad (domy na palach) ketchikan creek. zwiedzilam tez tongass historical museum (malenkie muzeum, pokazujace rozwoj ketchikan, niegdys mikroskopijnej osady rybackiej), dolly's house (dom znajduje sie przy creek st, bedacej niegdys czescia 'red light district'; dolly byla, o ile dobrze pamietam, jedna z lokalnych dziewczat na uslugi, jesli nie burdel mama) i pare galerii (poluje na jakis ladny totem). o 9.45 zjawilam sie pod centrum turystycznym, dwie minuty pozniej podjechal po mnie samochod, bardzo mila dziewczyna wpuscila mnie do srodka, przywitalam sie z czworka pozostalych pasazerow i ruszylismy w strone samolotu. o godz.10 bylismy juz w powietrzu. siedzialam z tylu, dzieki czemu mialam okna po obu stronach samolotu dla siebie. pogoda psia, ale widoki piekne.
misty fjords national monuments, wyrzezbione przez lodowiec miliony lat temu, to 2,3 milionow akrow ziemi. fjordy, granitowe sciany, wzniesienia prawie calkowicie pokryte drzewami (rain forest), wodospady, jeziora, wyspy. dom dla orlow (biale oraz bold eagles - widzialam dwa!), czarnych niedzwiedzi (dochodza do 3,5 metra wysokosci!), wielorybow, jeleni, lososiow. sa tez foki, orki (widzialam chyba jedna). przepieknie!!! szkoda tylko, ze padalo i bylo mgliscie - w sloncu musi dopiero zapierac dech! choc obszar fjordow olbrzymi, z samolotu moze wydawac sie w miare do ogarniecia. do czasu. w polowie drogi wyladowalismy na 10minut na wodzie w jednej z zatok - rozmiar drzew, wzniesien naprawde przypomina, ze jestesmy tak naprawde niczym w porownaniu ze swiatem.
do portu wrocilam przed 12, a ze dobrze nam sie rozmawialo z 'kierowniczka' (pytala, co to takiego 'poland' i gdzie to jest:)), podwiozla mnie prosto pod totem heritage center. centrum to, to nic innego, jak muzeum totemow z XIXwieku, w ktorym jest ich ok.30, odzyskanych na terenach tlingit indian village, tangas island i village island, a takze z haida village of old kasaan na wyspach ksiecia williama; mieszkancy tych terenow przeniesli sie na poczatku XXw do ketchikan po to, zeby byc blizej kosciolow, szkol, kopalni i mlynow, ktore dawaly szanse na zatrudnienie; niesamowite rozmiary i zdobienia, bardzo wiele ornamentow rybnych; totemy byly rzezbione przy okazji roznego rodzaju swiat, smierci lub jako symbol danego rodu). zwiedzilam heritage center + znajdujace sie obok deer mountain tribal hatchery (hodowla lososia) i eagle center (orly na wyciagniecie reki), po czym w strugach deszczu (ketchikan jest stolica deszczu) wrocilam do centrum, kupujac po drodze w lokalnym sklepie kawior lososiowy, filety z lososia (ketchikan jest rowniez lososiowa stolica), lokalny balsam do ust i plyte rownie lokalnego zespolu, ray troll and the ratfish wranglers (bardzo pocieszne:) jest np. piosenka o tym, jak zdrowy jest losos i jak potrzebna jestnam omega3, czy tez piosenka o przybyszach z planety cygnus x, ktorzy zabrali wokaliste na swoj statek kosmiczny). myslalam, przez moment, ze nie zdaze na statek, ale udalo sie jakims cudem, a teraz juz plyniemy dalej. jutro pol dnia w juneau, stolicy stanu. statek wytania jak moze na oplatach portowych (pralnia brudnych pieniedzy, taka kompania; zarabiaja na tych rejsach ok.3 milionow dolarow tygodniowo, ale pieniadze rozchodza sie nie wiadomo gdzie - FAKT), zatrzymujemy sie tylko na pol dnia, ale wykorzystam, jak tylko sie da.
alaska jest niesamowita. inna niz cokolwiek, co do tej pory widzialam. dzika, potezna, pozornie spokojna, tajemnicza, narzucajaca swoje prawa. gdybym tylko mogla zaszyc sie w srodku...
popoludnie statkowe spedzilam z jankiem i henkiem, polskimi czlonkami big-bandu, ktorzy pokazali mi czesc statku niedostepna dla pasazerow (polak potrafi - przypielam sobie na potrzeby kamer statkowych cudza plakietke pracownicza) i z ktorymi pogralam w ping-ponga z widokiem na wode. zdjec na blog nie wcisne ze statku- potwierdzilo sie moje przypuszczenie o zbyt slabej sieci; blagam o cierpliwosc - jesli nie uda sie na alasce, wstawie wszystko po powrocie do seattle.
ide cos zjesc.
baj
ps. wdalam sie w kilka rozmow w galeriach, muzeach i sklepach. zabawni, rozmowni, przemili lokalni ludzie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

1. Mysty Fjords trudno zeby byly w sloncu.
2. Czy balsam do ust byl z lososia?

Marjan pyta

maria ołdak pisze...

1. mysty fjords zdarzaja sie w sloncu i wyglada to wtedy jak z bajki.
2. balsam byl jedyna rzecza w sklepie NIE zrobiona z lososia.

hrabina odpowiada