poniedziałek, 9 czerwca 2008

inny swiat

godz. 22.43
leze na lozku, w pokoju smierdza wedzone rybie resztki, jestem skonana, wlasnie wrocilam z koncertu i rozmyslam o moskwie. dziwne to miasto. urokliwe i przerazajace jednoczesnie. przepych i bieda. piekne cerkwie i stare kamienice w kontrascie z olbrzymimi komunistycznymi betonowymi konstrukcjami. w samej okolicy hotelu naliczylam cztery "palace kultury" - identyczne z warszawskim.
sklepow na ulicach masa, najczesciej z wyrobami najdrozszych projektantow. starych samochodow prawie nie widac, kroluja za to na drogach nowiutkie lexusy, mercedesy, chevrolety, bmw i limuzyny w ilosciach niewiarygodnych.
pisalam wczoraj, ze wszystko jest tutaj ogromne. dzisiaj zmienilam zdanie. nie jest ogromne. wszystko jest conajmniej POTEZNE. niewyobrazalnych rozmiarow. sami ludzie w swoim wygladzie rowniez mocno przerysowani. im wiecej sie wszystko swieci i blyszczy, tym lepiej.
zjadlam dzis sniadanie w hotelu, po czym o 9 rano udalam sie do metra wraz ze stala grupa wycieczkowa pt. kaoru i jon. w metrze ludzi ZYLIONY. tlok, dzikie tlumy i pospiech na calego. sprobowalam swoich sil lingiwstycznych i nabylam droga kupna w kasie pare biletow, dzieki czemu przemiescilismy sie ze stacji "kijowskaja" na "arbatskaja", skad spacerkiem udalismy sie w strone kremla. przy wejsciu kolejki jak stad do honolulu. kolejna moja wypowiedz po rosyjsku i mielismy bilety wstepu -ruscy wiedza, jak wyciagnac pieniadze. nie dosc, ze placi sie 300 rubli za wstep, to jeszcze 60 za zostawienie plecaka. podczepilismy sie pod grupe niemcow, dzieki czemu szybciej weszlismy do srodka. musialam sie przy tym wytargowac z rosyjskim straznikiem o moj wlasny aparat, ktory mial ponoc o centymetr za dlugi obiektyw. obiecalam, ze schowam aparat do torby i nie bede uzywac, ale mysle, ze oboje wiedzielismy, ze to kompletne klamstwo. aparat nie mial zamiaru w zadnej torbie siedziec. nie jest glupi.
z powodu ograniczonej ilosci czasu obeszlismy okolice kremla, wchodzac przy okazji do "the assumption cathedral", naczelnego rosyjskiego miejsca modlitw, wybudowanego w latach 1475-79. w katedrze tej (niesamowite wnetrze- zloto na zlocie i zlotem pogania; masa freskow) odbywaly sie koronacje wladcow, cesarzy, nawet wtedy, kiedy stolica przeniesiona zostala do st petersburga.
w drodze powrotnej przeszlismy obok glownego palacu, cesarskiej armaty 1586r., majacej 5.34m dlugosci i wazacej 40ton, dzwonnico-wiezy zegarowej iwana wielkiego oraz paru innych budowli.
po wyjsciu z ogrodzonego murem terytorium kremla decyzja prosta - kierunek "red square",czyli plac czerwony. zrobilam sporo zdjec zarowno pomnika lenina jak i najbardziej chyba znanej budowli w miescie - st basil's cathedral', po czym skierowalismy sie w strone metra z powodu uciekajacego czasu i malo atrakcyjnej deszczowej pogody.
o godz.15 siedzielismy juz na probie (przed proba zdazylam kupic pod pomnikiem lenina ruska matrioszke), a o 19 zagralismy koncert. program dlugi i wymagajacy, a orkiestra wymeczona lotami, zmianami czasu, wiecznym pospiechem. koncert pomimo to udany. na zakonczenie wiele osob z publicznosci podeszlo do sceny i wreczylo orkiestrze czerwone pojedyncze roze. ot, taki uroczy gest prosto z serca, w podziece za muzyke. ja myslalam natomiast, stojac w tej starej sali koncertowej, ozdobionej miliardem kotar i krysztalowych poteznych rzecz jasna zyrandoli, jak inny to jest swiat od wszystkiego, co do tej pory widzialam. pomimo calego rozwoju, pomimo naprawde zastraszajacej ilosci pieniedzy naokolo mam wrazenie, ze ludzie za wszelka cene chca zyc jak dawniej. zyc przeszloscia, podtrzymywac tradycje. wisi tu, moim zdaniem, w powietrzu specyficzna bardzo nostalgia i duch starej rosji.
ja natomiast, choc nie wyobrazam sobie zycia tutaj na codzien, zaluje, ze nie moge zostac choc pare dni dluzej i wgryzc sie bardziej w charakter miasta starych teatrow i zlotych cerkwii. miasta kontrastow. miasta gigantow muzyki. miasta magii i strachu...
ps. policja wszedzie, na kazdym kroku. budki, radiowozy, patrole. zatrzymuja bez powodu.

Brak komentarzy: