poniedziałek, 23 czerwca 2008

hrabina na emeryturze

godz.9.31
plyne. dzien pierwszy na morzu.
mialam lekkie problemy z ustaleniem czasu - nie mam ze soba zegarka, a moj telefon nie chcial sie naladowac (za slaby prad), ale juz wszystko jasne. na statku jestem od wczoraj. droga do vancouver przyjemna, przejechalysmy przez granice amerykansko-kanadyjska bez problemow - pare stempli i w droge. samo vancouver wyglada miejscami bardzo europejsko, dosc bogato i zaprasza wygladem do zwiedzania. bede miec w niedziele pare godzin po zejsciu ze statku, wiec na pewno cus obacze.
na statek weszlam ok.15 - zaliczylam wczesniej kolejne dwie odprawy celne, a pozniej mordowalam sie przez 20minut przy rejestrowaniu sie, probujac wytlumaczyc pani szanownej z obslugi, dlaczego mam dwa paszporty i kilka roznych wiz. bylo to zdecydowanie ponad jej mozliwosci. jestem jednak w swojej kajucie, tak wiec jak widac wsjo charaszo. zaraz po wejsciu na statek znalazlam kafejke internetowa i wykupilam pakiet 100-minutowy, dzieki czemu wreczono mi na czas trwania rejsu prywatnego laptopa. bardzo to poreczne, bo moge nadrobic zaleglosci dvd, obrabiac zdjecia i pisac. za burta coprawda widoki piekne i na pewno nie mam zamiaru spedzac czasu przy komputerze, ale odrobina 'przystanku alaska' przed snem nie zaszkodzi. z internetem tez oczywiscie nie obylo sie bez odrobiny absurdu. pan komputerowiec probujac wyjasnic tajemnice mojej niemoznosci zalogowania sie doszedl do wniosku, ze moja kabina nie istnieje. bylo to dosc interesujace, zwlaszcza, ze 5minut wczesniejw niej bylam, ale ktos kiedys powiedzial, ze wszystko jest zludzeniem, wiec nie probowalam sie klocic.
statek jest spory, choc myslalam, ze bedzie jeszcze wiekszy. 12 pokladow, 11 restauracji, basen na powietrzu, sciezka joggingowa, silownia, boisko do koszykowki, ping-pong, sklepy, teatr, kasyno i pare innych atrakcji. srednia wieku na statku - ok.70lat, tak wiec zdecydowanie ja zanizam. mam wielkie szczescie meteorologiczne - swieci slonce i zapowiada sie kolejny ladny dzien. ponoc rejs zeszlotygodniowy byl koszmarny - deszcze, chmury i minusowe temperatury na alasce, tak wiec 'aj em laki'. zobaczylam sie pod wieczor z lukaszem, poszlam tez na mini-show w teatrze (prezentacja wszystkich atrakcji muzycznych na statku). bycie na takim statku jest dosc dziwne, odrealnione troche i nie majace zbyt wiele wspolnego z prawdziwym podrozowaniem - nie sadze, zebym sie jeszcze kiedys na cos takiego wybrala, ale widoki piekne i na pewno odpoczne, pod warunkiem, ze dalej bede uciekac od tlumow. mam ze soba dwie ksiazki do przeczytania i mysli do przemyslenia. jesli tylko znajdzie sie na ktoryms pokladzie ciche miejsce na dworze, moge tak siedziec godzinami, gapic sie na wode, sluchac wiatru i ciszy. te glosne koncerty, kasyna na wodzie, handel diamentami wydaja mi sie w jakims sensie atakiem na przyrode, wlazeniem z buciorami w cos o wiele piekniejszego, ale co zrobic, jesli swiat idzie w te strone.
moja kajuta wyglada jak po przejsciu huraganu:) jest to najmniejsza kajuta na statku, bez okna, ale nie jest zle! mam dwuosobowe lozko, szafe, mini-lazienke i zapas wody od lukasza (nie ma to, jak zbratac sie z zaloga:) od razu lepiej - darmowy internet, znizki, woda, ogladanie statku od zaplecza). jedzenie na statku jest wliczone w cene biletu, wiec jesli tylko robie sie glodna, ide na gore i po problemie. sprobuje pozniej pobiegac jeszcze troche (smiesznie tak biegac na oceanie:)) i ot tak sobie bede plynac. bez pospiechu.
wlasnie zaczelo bujac. ide na gore.
ps. przeszlam wczoraj szkolenie na wypadek toniecia statku. jestem w sekcji 'K', przypisana do lodzi ratunkowej nr16. nauczylam sie zakladac kamizelke ratunkowa. moi wspolkompani lodziowi ledwie sie poruszaja, ale sa przemili. mysle, ze jedyna osoba w miare w moim wieku jest nasza szefowa, carmen, ktora nie mowie wiele wiecej poza 'ok'. dobre i to.
ps. probuje wcisnac zdjecia do poprzednich postow, ale ten glupi drogi internet odmawia wspolpracy.

Brak komentarzy: