
za burta olbrzymi lodowiec, woda, niebieskie kry, foki. zdarzyl sie tez na brzegu jeden czarny niedzwiedz, grizzli, a wczesniej pare wielorybow. chmury rozwial wiatr, po raz pierwszy od poczatku rejsu widze slonce. naokolo cisza. siedzialam na dworze przez ponad dwie godziny, az od nadmiaru tlenu kompletnie mnie zmoglo na sen. nie spie coprawda, ale musialam wyciagnac nogi i slucham wlasnie nowo kupionej cudnej plyty lokalnego pana. jak tu jest pieknie... nie wiem dokladnie jak, ale alaska oczarowala mnie kompletnie. spokoj tego miejsca, sila wewnetrzna, wielkie przestrzenie. moge sluchac tej ciszy w nieskonczonosc. nie ma dwoch zdan, to zdecydowanie poczatek mojej znajomosci z ta czescia swiata. jeszcze tu wroce i mam nadzieje, ze nie raz.
przybilismy dzisiaj o 6.15 rano do kolejnego portu - tym razem juneau, stolicy


z siatka pelna dziel sztuki udalam sie do slynnego red dog saloon, gdzie na scianie, oprocz licznych wypchanych zwierzat i pamiatek z czasow goraczki zlota, wisi w gablocie bron wyatta earp'a. zrobilam pare zdjec, kupilam plyte briana gale'a, lokalnego artysty folkowego, ktory, jak sie dowiedzialam, spiewa w tym saluuunie codziennie, i dalej w droge. przeszlam ogolnie rzecz biorac znaczna czesc miasta. zwiedzilam tez juneau-douglas city museum (historia miasta od momentu jego powstania, wiele rekwizytow 'z epoki' - ubrania eskimosow, przyrzady rybackie, lokalne wyroby - bizuteria z koralikow, wszystko, co sie da zrobic z drewna - drewno to glowny tutaj surowiec; mozna tez bylo w jednym miejscu poglaskac futro roznych zwierzat - najmilszy w dotyku byl, absurdalnie, grizzly!), alaska state museum (historia alaski, sporo totemow, wyrobow drewnianych - dominuja na nich ornamenty rybne, ubrania, pamiatki z kopalni, przyrzady latarnicze, pamiatki po rosjanach na alasce + wystawa zdjec lokalnych fotografow, a takze spora kolekcja wyrobow plemion alaski: aleutow, atabaskow, eskimosow i indian polnocnego wybrzeza). udalo mi sie tez znalezc sklep muzyczny, gdzie po milej rozmowie ze sprzedawca kupilam dwie plyty. pierwsza - libby roderick z anchorage, o ktorej czytalam jeszcze w polsce i ktorej cokolwiek chcialam kupic. druga plyta, to wyrob lokalny z juneau - 'letters to myself' scotta h.millera. poprosilam sprzedawce o jakies folkowe sentymentalne gnioty - wybral te plyte, powiedzial, ze jak na mnie patrzy, ta bedzie idealna i mial racje (scott jest, nota bene, mezem jego bylej

samo juneau urocze. domy, tak jak w ketchikan, kolorowe i drewniane. uliczki raczej waskie, male. wiele pozostalosci, pamiatek po gornikach. naokolo gory pokryte sniegiem. w miescie mieszka ok.30000 ludzi - calkiem 'duzo' jak na stolice tak 'malego' stanu:) wszystko ma tutaj dusze, swoj jedyny i niepowtarzalny charakter. jesli tylko ktokolwiek z was bedzie mial kiedykolwiek okazje tu przyjechac, nie zastanawiajcie sie ani przez moment. zanim to jednak nastapi, moge zaoferowac zainteresowanym wspolne ogladanie zdjec przy dzwiekach alaskowych bardow po moim powrocie. zdjec mam juz 700, a to nawet nie polowa podrozy - bedzie co ogladac.
ide cos zjesc i poszukac wielorybow.
ps. albo zwariowalam albo juneau sie rusza. cos mi mowi, ze raczej to pierwsze... przez caly cz

godz.21.45
przez ponad godzine chodzilam po pokladzie, robiac zdjecia zachodu slonca. wieloryby pokazaly sie dwa, ale bardzo daleko. co jednak jest typowym moim szczesciem (ech...) - ledwie zeszlam z pokladu, zeby cos zjesc i napic sie herbaty, ponoc bardzo blisko statku przeplynely cztery orki, z czego dwie wyskoczyly z wody. chyba sie zastrzele.
ps. udalo mi sie zamiescic pare zdjec w poprzednich wpisach.
2 komentarze:
Mary - ja sie juz pisze na ogladanie tych wszystkich zdjec!!
a folkowy mjuzik jak najbardziej bedzie do tego pasowal :D
Kartki w rzeczy samej urocze dziekujemy za obie i to do UK i ta do Szkocji tez.
Marjan dziekuje
Prześlij komentarz