czwartek, 12 czerwca 2008

astium kostronauty czyli opowiesc rosyjska

godz. 14.11 czasu opolskiego
jestem w domu. w zwiazku z opoznieniem samolotu dolecialam do katowic po polnocy, do domu dotoczylam samochod w okolicach 2.30, wreczylam domownikom moskiewskie suweniry i padlam jak kawka pare minut po trzeciej.
25 godzin w podrozy, bez ani minuty snu, roznice czasu w te i z powrotem - sami sobie kopiemy grob, drodzy ziemianie, zyjac i pracujac w taki sposob.
jestem juz w kazdym razie w domu i oficjalnie rozpoczynam wakacje!
zdecydowanie latwiej jest opisywac wydarzenia i podroze na biezaco, dzien po dniu, niz nadrabiac zaleglosci po fakcie (co wlasnie musze uskutecznic), ale postaram sie. zdjecia rosyjskie zgrywaja sie na komputer, a ja cofam sie w czasie...

10.06.2008
pomimo niezbyt wczesnego zasniecia poprzedniego wieczoru zwloklam sie z lozka o godz.7.25. prysznic, spakowanie plecaka, sniadanie (tradycyjnie - owsianka) i wymarsz z hotelu o godz.9. jako ze kaoru (jak i zdecydowana wiekszosc orkiestry) postanowila porzadnie sie wyspac, grupa zwiedzajaca zmniejszyla sie do osob dwoch, czyli jona i mnie. zaraz pod hotelem wsiedlismy w metro linii nr 5 i udalismy sie na stacje ' taganskaja' w celu obejrzenia teatru na tagance. jak dowiedzialam sie od mamy, w budynku tym, o ktorym spiewal niejaki waldemar wysocki, znajdowalo sie niegdys wiezienie. slady po wiezieniu skutecznie zatarte, bordowy budynek teatr skromny i raczej przyjazny. pare zdjec i z powrotem do metra. linia nr 7 - kierunek 'lubyanka' - cel - bolszoj teatr, siedziba kgb i mauzoleum lenina. wejscia do mauzoleum nie udalo nam sie znalezc (wchodzi sie ponoc jakos od tylu), pomimo moich staran lingwistycznych (polaczenie polskiego, czeskiego i rosyjskiego) w rozmowie z milicjantem, ale nie powiem, zebym z tego powodu nie mogla zasnac, plujac sobie w brode z powodu nie zaliczenia atrakcji. nie musze ogladac nawoskowanego trupa lenina.
czerwiec w moskwie zwlaszcza przedpoludniami lichawy - zimno i wietrznie, w zwiazku z czym szybkim krokiem udalismy sie na plac teatralny. kolejne zdjecia (na przeciwko teatru pomnik ze slynnym napisem 'proletariusze wszystkich krajow laczcie sie' - pomnik rozmiarow, rzecz jasna, monstrualnych), rzut okiem na teatr maly oraz teatr bolszoj (niestety w remoncie) i spacer do najblizszej stacji metra, skad linia nr 2 udalismy sie na stacje'mayakovskaya'. cel - sala koncertowa im. czajkowskiego (dla nie wtajemniczonych wyjasniam, ze jest to jedna z najbardziej prestizowych sal koncertowych na swiecie) oraz spacer pod pomnik s.rachmaninova. sale koncertowa zobaczylismy z wierzchu i w jakims sensie od srodka (udalo nam sie zakrasc do hallu), ale z pomnika rachmaninova (widzielismy za to przed budynkiem filharmonii pomnik majakowskiego) musielismy zrezygnowac - za malo czasu i coraz mniej sil (jak juz mowilam, wszystko w moskwie jest naprawde olbrzymie i 'spacery', ktore tu opisuje, to tak naprawde kilometry). zmieniajac plan wrocilismy wiec do metra i z dwiema przesiadkami przemiescilismy sie na stacje 'arbatskaja'. powod - arbat, jedna z najslynniejszych moskiewskich uliczek. jak mowi moja mama - odpowiednik ul.florianskiej w krakowie. arbat - galerie, sklepy z pamiatkami, uliczni grajkowie. jako ze przechodzac cala te ulice moglismy znalezc sie w okolicach naszego hotelu, postanowilismy spacer uskutecznic. po drodze udalo mi sie kupic naprawde mikroskopijna matrioszke (az trudno uwierzyc - w moskwie - MIKROSKOPIJNA!!!!), wypic kawe w starbucksie (caly poprzedni dzien smialam sie, ze az dziwne, ze moskwa nie zostala jeszcze przez niego opanowana, a tu prosze) oraz - uwaga, uwaga, plan sie powiodl - zjesc bliny z kawiorem. moskwa slynie z tego, ze w restauracjach, jesli tylko kelner zorientuje sie, ze ma do czynienia z obcokrajowcami, serwuje swoim klientom tzw.'international menu'. rozni sie sie toto od normalnego menu cenami, ktore dla turystow sa najczesciej przynajmniej dwa razy wyzsze. moja znajomosc bukf przydala sie w tym momencie jak znalazl. w jedynej restauracji, ktora oglaszala sie ze sprzedaza blin, jeden nalesnik kosztowal 850 rubli (dla turystow 950), a w nalesnikarni 'teremok', dwie ulice dalej, w ktorej w rezultacie zjedlismy, taki sam nalesnik kosztowal... 200. skromna roznica. jon wypil przy okazji szklanke kwasu chlebowego (sprobowalam, ale sprobowanie okazalo sie wystarczajace), ja herbate i udalismy sie w dalsza droge. sam arbat w wiekszej czesci rozkopany - remonty kamienic, deptaku. nie przeszkadza to jednak ulicznemu handlowi - stragany poustawiane gdzie sie da. zobaczylismy po drodze pomnik puszkina, a pozniej uroczego staruszka, grajacego na harmoczce. wdalismy sie tez w rozmowe z malzenstwem z anglii, ktore zatrzymalo sie przy nas z powodu moich wrzaskow po angielsku i spazmow smiechu. otoz, mniej wiecej w polowie arbatu, w centrum moskwy wpadlam nagle na ... sama siebie. olbrzymi billboard ze zdjeciem orkiestry, reklamujacy nasz wieczorny koncert. smiechu bylo naprawde co nie miara, odbyly sie pamiatkowe zdjecia i wymieniona wyzej rozmowa, po ktorej zdecydowanie musielismy juz biec do hotelu - autobus na probe odjezdzal o 15.
reszta dnia - jak to w pracy. proba, koncert, bankiet. po bankiecie - hotel i pocieszanie do pozna nieszczesliwie zakochanej kaoru. w zwiazku z pocieszaniem zasnelam ok.2.30, a wstac musialam juz o 4.55. szybki prysznic, pakowanie, sniadanie na wynos i do autobusu. w autobusie galeria trupow - niektorzy nie polozyli sie spac w ogole, a dodatkowo wypili dosc sporo rosyjskiej wodki, wiec mozna sobie wyobrazic ich wyglad:) droga na lotnisko zajela nam mniej wiecej godzine, po czym na zalatwianie formalnosci, wypelnianie papierkow i stanie w kolejkach zeszlo nam godzin cztery. wiwat rosja! wiwat lotniska! wiwat kolejki! w zwiazku z powyzszymi kolejkami wylot z moskwy oczywiscie sie opoznil (zeby tego bylo malo, szesciu osobom z orkiestry odmowiono wejscia na poklad z powodu braku miejsc - rosjanie sprzedali rodakom orkiestrowe bilety), a sam lot - jeden z najgorszych w moim zyciu. zdecydowanie jeden z lotow, po ktorych mam ochote wiecej NIE leciec nigdzie, nigdy, niczym. aeroflot opinii zbyt dobrej nie ma, ale nie spodziewalam sie az takiego badziestwa. pilot kamikadze, doprowadzil do takiego trzesienia samolotu, ze zegnalismy sie juz miedzy soba i z zyciem. drugi raz zegnalam sie z zyciem, jedzac 'wybitny' obiad pokladowy - wygladalo toto jak pedigree pal, a smakowalo jeszcze gorzej. wniosek - tacy z nich piloci, jacy kucharze.
moja sasiadka, OLBRZYMIA (coz, w koncu z moskwy...) ruska baba, az do wyladowania sluchala czegos, co przez sluchawki brzmialo jak minutnik i jadla, jadla, jadla non stop. nie udalo mi sie zasnac, ale zdobylam jakos zatyczki do uczu, zamknelam oczy i troche sie odrealnilam.
opoznienia samolotu nadrobic sie nie dalo, tak wiec z lotniska heathrow udalam sie prosto do centrum londynu (mialam w planach zjedzenie porzadnego obiadu z kilkoma orkiestrowiczami, ale w zwiazku ze spoznieniem zabraklo czasu). wyjelam z banku funty i wymienilam je na dolary, nabylam droga kupna ostatnie drobiazgi przed wyprawa, wykonalam pare telefonow i pojechalam na stacje king's cross, na ktorej zjadlam z kaoru szybki obiad i wsiadlam w pociag, ktory zawiozl mnie na lotnisko luton. lot do polski opozniony (czemu mnie to juz nie dziwi...), a ja potwornie niewyspana - myslalam, ze lotu nie dozyje, ale udalo sie.
miszyn ekompliszt.
rosyjskie wojaze dobiegly konca.
jesli chodzi o moskwe, swiezo po przyjezdzie zalowalam, ze nie mam paru dni wiecej na wgryzienie sie w charakter miasta. czuc bylo w powietrzu stara rosje, historie, tradycje, zupelnie inny charakter ludzi, zycia. w drugim dniu zmienilam zdanie. moze wynikalo to w jakims sensie z braku slonca i naprawde niskiej temperatury, ale wszystko wydalo mi sie nagle nieprzyjemne, brudne, zaniedbane, podejrzane, niebezpieczne. jest w miescie wiele pieknych miejsc, ale ogolnie rzecz biorac wszystko przeraza ogromem i chlodem. miasto kontrastow. teatr bolszoj, a za rogiem obok siedziba kgb (na zdjeciu; nie mialam nawet ochoty podchodzic). budki z zabawkami, a zaraz obok uzbrojona po zeby, zatrzymujaca bez powodu milicja. niewiarygodnych rozmiarow szklane wiezowce, a obok rozsypujace sie domy mieszkalne i kradnacy co popadnie bezdomni. wiem, ze kontrasty sa wszedzie, ale to, co w wiekszosci krajow jest juz jednak historia - terror, groza - tutaj ciagle wisi w powietrzu, jest jak najbardziej codziennoscia. szczerze mowiac, nie wybralabym sie sama na spacer nawet w dzien.
ciekawy to wyjazd, otwierajacy oczy, ale czy chcialabym wrocic - nie wiem...
da swiedania
ps. takich tlumow w metrze jak w moskwie na stacji 'arbatskaja' nie widzialam nigdy i nigdzie! dzikie tlumy. nieprawdopodobne ilosci ludzi. dodam tez, ze o metrze londynskim mowi sie, ze jest skomplikowane. jesli londynskie jest skomplikowane, to nie wiem, jakie w takim razie jest moskiewskie. pomimo znajomosci bukf i mozliwosci rozszyfrowywania chieroglifow na tablicach zajelo mi naprawde dluzsza chwile rozgryzienie tego systemu.

Brak komentarzy: