
siedze w pokoju nr 2367 w goodenough college w londinu. po mojej prawicy pablo de siwczakus, zwany tez panetem swiczakiem, po mojej lewej moje nieszczesne odbicie w lustrze. zaliczylismy wlasnie z pawlem spacer po covent garden i nie tylko, obiad w brazylijskim barze wegetarianskim, kawe w costa i starbucksie, wizyte w abecrombie & fitch (wyniuchalam na ulicy, pamietajac zapach z usa - kolana miekna...) i rozne inne atrakcje. kupilam przy okazji kompas i mape seattle, w ramach przygotowan do czerwcowej wyprawy. jako ze pablo de siwczakus jest maniakiem wszystkiego, co brazylijskie, dostal ode mnie w prezencie urodzinowym plyte 'acoustic brasil' z serii putumayo (wydawnictwo jak najbardziej polecam amatorom muzyki roznej), ktorej wlasnie sluchamy.
rano mialam trzygodzinna probe z london sinfonietta z uwagi na koncert, ktory jutro wykonujemy w royal festival hall i chyba tyle na dzisiaj grania na skrzypcach. od nadmiaru grania mam juz skurcze w palcach lewej reki, coraz ciezej je rozprostowac. moj wielki mozg podpowiada mi, ze dzisiaj w zwiazku z tym nastapi wieczor niemuzyczny, spotkanie z 'przystankiem alaska'. nareszcie!!!!!!
mam nadzieje, ze droga do domu zajmie mi mniej niz dzis rano. metro jak zwykle dziala jak chce, czyli prawie nie dziala. pojecia nie mam, na co ida pieniadze z biletow. chyba na czipsy dla konduktorow. mam ze soba na szczescie zestaw maniaka gniotow sentymentalnych, czyli mnostwo mp3, w tym takze nowy nabytek - sciezke dzwiekowa z 'sound of music', ktorej slucham ostatnio nalogowo.
zbieram sie powoli, choc nogi odmawiaja mi posluszenstwa, prawe kolano strzela przy kazdym kroku, a lewa stopa boli od spodu. starosc. starosc... :)
na zdjeciach przedstawiam misia, ktory zemdlal byl dzisiaj kolo british museum. londyn nie sluzy nawet pluszakom.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz