czwartek, 8 maja 2008

pejper klips

godz. 22.30
chcialabym przestac, a nie umiem - ogladam 'przystanek' non-stop. ale co zrobic, jesli naprodukowali tego szesc serii, czyli w sumie ok.110 odcinkow! na szczescie wszystko to takie pogodne, ze zaszkodzic w niczym nie ma szans. poza tym, ze ledwie juz widze na oczy. mysle, ze wiekszosc z nas miala z tym serialem w ktoryms momencie zycia do czynienia i dla tych wlasnie (choc nie tylko) osob dialog, ktory doprowadzil mnie dzisiaj prawie do placzu. ze smiechu :) niech zyje marylin i jej zdecydowanie wyjatkowy, indianski spobob bycia i zycia:)
dialog (czwarta seria, odcinek pt.'revelations'):
joel: how do you do that? how do you do sit like that? i mean you have this uncanny pretty natural ability to just... sit. for hours and hours. just sit, not do anything. do you think? i mean i know you think. concious person can not think, it's impossible.what do you think about?
marylin: things.
joel: things?
marylin: aha.
joel: what kind of things?
marylin: [spojrzenie w stylu marylin - na twarzy wielkie NIC; cisza]
joel: love and death? family?
marylin: clips.
joel: clips?
marylin: paper clips.
joel: all these hours you sit and think about paper clips?
marylin: not all the time.
joel: what else? what else do you think about?
marylin: colors.
joel: really? colors?
marylin: blue mostly.
joel: blue?
marylin: and beige.
joel: marylin, is this conversation as absurd to you as it is to me?
marylin: you started it.
joel: right... [odchodzi, kompletnie zrezygnowany]

[dla nie wtajemniczonych - joel, to lekarz, a marylin, to jego indianska sekretarko-pomocnica, ktora nie mowi niemalze nic, godzinami siedzac za biurkiem, robiac rowniez nic, a jesli juz cos powie, jest to zazwyczaj jedno slowo - AHA.]
podrozniczo nie wydarzylo sie dzisiaj u mnie zbyt wiele, poza spacerem do centrum w celu dostarczenia babci odtwarzacza dvd + kupnem nalesnikow na obiad. w domu korespondowalam natomiast dosc dlugo w sprawie koncertow roznych, m.in. pracy majowo-czerwcowej z orkiestra. wyjazd do wilna, madrytu, moskwy, LODZI, santander i jakiegos miasta we wloszech ma coraz wieksze szanse na powodzenie. jutro wysylam podanie o rosyjska wize i trzymam kciuki. w rosji mnie jeszcze nie bylo.
zaplanowalam na dzisiaj fragment dziennikow gombrowicza (polecam, choc lektura to nielatwa), ale jakos mi to nie pasuje do mojego az tak dobrego humoru, tak wiec witoldowi dziekujemy, zadzwonimy do pana jutro, a dzisiaj - wojciech cejrowski i 'gringo wsrod dzikich plemion'.

"arkady fiedler pisal, ze gdy do ziemi nad amazonka wetknac parasol, to po dwoch miesiacach zakwitnie. nieprawda. nie zakwitnie. ale dosc szybko tuz obok niego wyrosnie drugi.
dzungla to najbardziej plodny las swiata, ktory bije wszelkie rekordy obfitosci - na powierzchni rownej jednemu boisku pilkarskiemu wprawny botanik znajdzie tam wiecej gatunkow roslin niz w calej polsce!"
"wyladowalismy.
z lomotem i bardzo twardo. az nam wszystkim zoladki grzmotnely o piety. najwyrazniej resory pod nami wlasnie przeszly w stan wiecznego spoczynku.
za to hamulce dzialaly wysmienicie - gdyby nie ciasno zapiete pasy, pasazerowie powylatywaliby przez kabine pilotow.
potem okazalo sie, ze hamowalismy tak gwaltownie ze wzgledu na przejezdzajacy pociag. (za pierwszym razem to sie kazdemu wydaje niedorzecznoscia - tory kolejowe w poprzek pasa startowego, a do tego szlaban, ktory zatrzymuje samoloty... - unikat w skali swiatowej. kubanczycy powinni na to sprzedawac bilety.)"
ps. muzyczne nazwiska na dzis - peggy lee, jeri southern i shorty rogers.

Brak komentarzy: