dzwonek, kierownica,
kola z oponami,
siedzi na tym czlowiek
i macha nogami.
tak krzyczalam dzisiaj razem z tlumem podczas 'masy krytycznej', czyli manifestacji rowerowej, majacej na celu zachecenie ludzi do jazdy na rowerze oraz wywalczenia wiekszej ilosci drog rowerowych oraz bezpieczenstwa rowerzystow ogolnie. przejechalismy przez centrum opola, momentami robilo sie niebezpiecznie (samochody probowaly pokazac, kto tu rzadzi i wymuszaly pierwszenstwo... bez komentarza...), ale ogolnie rzecz biorac bardzo przyjemna rzecz, taki przejazd. bylam z ciotka. na zakonczenie udzielilysmy gazecie wyborczej krotkiego wywiadu (ja to mam szczescie do prasy...), zrobiono calej grupie zdjecie (kazdy musial podniesc rower do gory) - bylo nas ponad 15o osob!, wygralam koszulke w ramach quizu. koszulka za duza, ale nieszkodzi - bedzie do spania.
na zakonczenie pojechalysmy jeszcze z ciocia na wyspe bolko - jak tam pieknie, wiosennie - i wrocilam do domu. przebralam sie, wzielam prysznic, odwiozlam babcie z ciocia (inna ciocia) do domu i udalam sie na trzyosobowe spotkanie klasowe na rynku. plotki, smichy-chichy - bardzo mily wieczor.
klade sie spac, ale obiecalam gombrowicza, wiec chyba musze tym razem dotrzymac slowa.
"1956, sroda.
jestem sam w tym joracalu (...).
sezon dopiero sie zaczal. dosc pusto. wiatr, wiatr i wiatr. rano w moje przebudzenie wbija sie szum drzew, okalajacych quinte i te wiatry zmienne, z polnocy, z poludnia, ze wschodu, nie chca sie uciszyc, ocean lsni, zielony, i bialo, slono wytryskajacy u brzegow skalistych z loskotem, piana wybucha, na piaskach najazd nieprzerwany groznie wzniesionych i kotlujacych sie
w spietrzeniu wod, ani chwili wytchnienia i grzmot, szum tak rozlegly, ze przemieniajacy sie w cisze. cisza. ten szal jest spokojem. nieruchoma jest linia horyzontu. nieruchome lsnienie bezmiernej tafli. ruch znieruchomialy, namietnosc wiecznosci...

walesalem sie gdzies, za portem, na dzikich plazach, za punta mogotes, gdzie mewy stadami calymi, sterujac pod wiatr, wytezone, ulegaja naglym wyrzutom na zawrotne wysokosci i stamtad, ukosna i piekna linia, bedaca polaczeniem bezwladu i lotu, staczaja sie nad powierzchnie wody. patrze godzinami oglupialy i otumaniony.
gdym jechal tutaj towarzyszyla mi nadzieja, ze ocean oczysci mnie z niepokojow i ustapi ten stan zagrozenia, ktory zaatakowal mnie juz w melo. ale wiatry zdolaly tylko oszolomic moje trwogi. (...) zycie ludzkie staje sie, z wiekiem, stalowa pulapka. (...)
wiedzialem o tym od dawna. ale nie przejmowalem sie... gdyz bylem przeswiadczony, ze i ja bede sie zmienial wraz z moim losem, ze, po latach, bede kims innym i zdolnym sprostac sytuacji w jej narastajacej grozie. nie wyrabialem w sobie zadnych uczuc na te pore mojej egzystencji, mniemajac, ze one same powstana we mnie, w czasie wlasciwym. ale, jak dotad, nie ma ich. ja tylko jestem i jakze malo zmieniony - z ta roznica, ze zamknely mi sie wszystkie drzwi. (...)
ta swiadomosc - ze juz sie stalem. juz jestem. witold gombrowicz, te dwa slowa, ktore nosilem na sobie, juz dokonane. jestem. zanadto jestem. i choc moglbym jeszcze popelnic cos nie przewidzianego dla mnie samego, juz mi sie nie chce - nie moge chciec, bo zanadto jestem. posrod tej nieokreslonosci, zmiennosci, plynnosci, pod niebem nieuchwytnym jestem, juz zrobiony, wykonczony, okreslony... jestem i jestem tak bardzo, ze to mnie wyrzuca poza obreb natury."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz