jakby to powiedziec po angielsku - i'm ready to die. klasyczna reakcja mojego organizmu na ladna, lekko letnia pogode - przeziebienie. mam podwyzszona temperature, bezwlad nog i czuje sie, jakby zaraz miala mi odpasc twarz. faszeruje sie witaminami, ibupromem i czosnkiem, ale cos mi mowi, ze jutro nie pojade do wroclawia na probe, choc trzeba zrobic wszystko, zeby nie jechania uniknac.
koncertmistrzuje w tym tygodniu goscinnie w filharmonii wroclawskiej. ladny program, dobry dyrygent - jacek kaspszyk, a do tego znajomi i przyjaciele ze studiow w orkiestrze. duzo smiechu, wspominania i nowych planow muzycznych i nie tylko.
mam coprawda do dyspozycji apartament w budynku filharmonii, ale, poza wczorajszym tam nocowaniem, wracam codziennie do opola. nie ma to jak dom i wlasne lozko. nawet, jesli wiaze sie to z koniecznoscia wstawania o 5 rano, zeby zdazyc na pociag do wroclawia.
co by sie w kazdym razie nie dzialo, w piatek rano jestem na probie, zywa czy martwa, a wieczorem gram koncert. w miedzyczasie mam tez w planie wizyte w 'witamince' z towarzyszka katarzyna pe (a w zasadzie em) oraz obiad w kolejnym nieznanym mi dotad miejscu (w ramach poznawania miejsc nowych, wczoraj zjadlam obiad 'pod papugami', a dzien wczesniej w 'capitolu').
w zwiazku tez z apelem doktora szymona o zamieszczenie zdjec z wroclawia, zabieram ze soba w piatek aparat (mocno sie juz zakurzyl - wstyd...) i uskutecznie najkrotsza chocby sesje fotograficzna, ale jednak. faktycznie malo tu ostatnio na blogu kolorowo.

bola mnie dosc oczy, ale dobiegam do konca 'gringo...' cejrowskiego, a od wczoraj czytam tez jednoczesnie 'na wolnosci; dziennik dla adama' agnieszki osieckiej - swiezutko wydany.
nie dziwne, ze taki wyksztalcil sie u mnie sentymentalizm i slabosc do rzeczy smutnych, jesli w zasadzie wychowalam sie na jej tworczosci, ale zadnego pisarza nie lubie bardziej od osieckiej i bardzo, ale to bardzo zaluje, ze na nic nowego spod jej piora nie mozna juz liczyc... (wydawnictwo okularnicy przygotowuje jednak aktualnie jej dzienniki).
[minelo okolo 40min od ostatniego zdania; zakopalam sie w tomikach wierszy; przeczytanie zbioru ' za chwile' w calosci grozi kompletna depresja, ale warto...]
tramwajowi ludzie
sa bardziej zmeczeni, znudzeni
niz ludzie z liliowych lotnisk.
tramwajowi ludzie
podobni do cieni,
tylko ze bardziej samotni.
bo na koncowych przystankach
ranek ma szary smak,
noce sa zawsze za zimne,
a lzy za gorace - tak, tak.
tramwajowi ludzie
wytrwali jak sosny i klony,
stloczeni wedruja do nieba.
tramwajowi ludzie,
mezowie i zony,
ktorym brak slonca do chleba.
bo na koncowych przystankach
ranek ma szary smak,
noce sa zawsze za zimne,
a lzy za gorace - tak, tak.
sa tez takie petle...
sa petle piekniejsze niz inne,
gdzie szumi z daleka rzeka...
tam zajezdza tramwaj
nadziei niewinnej
i na ten tramwaj ktos czeka.
ps. chcialam zamiescie 'umrzec z milosci' - jeden z moich absolutnie najulubienszych, ale nie ma on nic wspolnego z podrozowaniem. polecam w kazdym razie.