środa, 2 lipca 2008

pozegnanie (no, prawie...) z seattle

godz. 0.17
jakies 25minut temu zgrilowalysmy z dorota w ogrodzie lososia, a teraz siedzimy z wypchanymi zoladkami i cos mi sie zdaje, ze jedyne, co mnie moze uratowac, to sen.
zwiedzilysmy dzisiaj pacific science center (polecam), obejrzalysmy w imax film 3D - 'wild ocean: where africa meets the sea' (rowniez polecam - przepiekne zdjecia), a wieczorem bylysmy na koncercie w benaroya hall. jeden z najlepszych koncertow, na jakich bylam w zyciu -w pierwszej polowie the punch brothers (folk/bluegrass), a w drugiej mark o'connor & hot strings trio (jazz+folk). niesamowita energia i radosc z grania, ktora udzielala sie publicznosci - smialismy sie wszyscy do dzwiekow jak glupi do sera:) kupilam w przerwie trzy plyty, a po koncercie dostalam autografy (moja kolekcja z tego wyjazdu urosla do 11 plyt).
na obiad, w ramach dbania o, ekhem, linie, zjadlam same owoce, w tym dinosaur's egg (rodzaj sliwki) i doughnut peach (brzoskwinia w ksztalcie paczka) wedle zasady, ze nowosci kulinarnych nigdy za wiele.
dzisiaj ostatni w zasadzie dzien w seattle (wylatuje stad do polski we wtorek, ale w seattle bede juz tylko z pon na wt, przed wylotem do polski), jutro ruszamy w pieciodniowa podroz samochodem przez piec stanow. plan podrozy:
seattle - spokane - columbia falls (glacier park)
columbia falls - missoula - yellowstone national park
yellowstone - grand teton national park - boise
boise - lewiston - pendleton - portland
portland - seattle
zabieramy ze soba spiwory i namiot, tak wiec co by sie nie dzialo, bedzie dobrze.
trzymajcie kciuki.
si ju sun

Brak komentarzy: