godz. 0.00 (!)
jakies dwadziescia minut temu dotarlam do domu, opilam sie soku i wody, zaraz wezme prysznic, nasmaruje sie kremem od stop do glow (na dworze upal, w zwiazku z czym pojawila sie na mnie

pierwsza Spalenizna od paru lat) i ide spac. dlugi to byl, mily, dzien. duzo wrazen.
odwiedzilysmy dzisiaj z doris klub, w ktorym wystepowala nirvana, pearl jam i inne tuzy (mialam w planie kupno koszulki dla mojego wielkiego brata, ale bieda w sklepach, az piszczy) i muzeum 'music project', w ktorym obejrzec mozna glownie kolekcje gitar (od czasow powstania girary), specjalna wystawe poswiecona j.hendrixowi (ja fanka nie jestem, ale bylo to ciekawe - fragmenty gitar, ktore roztrzaskal na koncertach, dzienniki, etc.), a takze odwiedzic sale, w ktorej kazdy ma mozliwosc pograc na czym sie da, a nawet nagrac to wydarzenie artystyczne na plyte.
zaraz obok 'music project', znajduje sie science fiction museum, ktore rowniez zwiedzilysmy - historia filmu w zasadzie, a przy okazji wiele autentycznych eksponatow z diuny, terminatorow czy innych gwiezdnych wojen (byl rowniez jeden polski plakat!

odyseja kosmiczna 2001). poza muzeami wjechalysmy rowniez na czubek space nero (= space needle - znak charakterystyczny seattle; swietny widok z gory - panorama miasta) i zaliczylysmy trase z przewodnikiem smiesznym lodko-samochodem (ride with ducks). kierowca wariat, zabawna muzyka, a przy tym dziwaczny pojazd (najpierw jezdzi po miescie, a potem wjezdza na lake union i staje sie lodzia) - polecam. zobaczylysmy panorame seattle z poziomu wody, a takze m.in.dom, w ktorym krecony byl film 'bezsennosc w seattle' (dom jest obecnie na sprzedaz - 2.5 mln dolarow). po tych wszystkich atrakcjach wrocilysmy do scislego centrum, zjadlysmy bardzo osobliwe hot-dogi (kielbasa z kurczaka, szpinak, feta, kiszona kapusta, cheddar, keczup...) i poszlysmy do kina na 'wall-e' disney'a. uroczy film, a glowny bohater, robot, przeslodki.

aha, na obiad poszlysmy na pike place market, gdzie obie zjadlysmy pacific bisque chowder - PYCHA!!!! zupa z lososiem, krewetkami, kalmarami, bazylia i odrobina pomidora. mniam!!!
ide spac. jutro kolejny dzien eksplorowania okolic.
ps. zapomnialam napisac, ze na alasce, w skagway, w ktorym mieszka ok.1800 osob spotkalam na ulicy trojke polakow typu fura, skora i komora. niebywale. polacy sa naprawde wszedzie.