godz. 18.21
za oknem pogoda w szkocka krate - raz deszcz, raz slonce, ale ogolnie zimno i raczej burawo.
od wczoraj walcze z dziwacznym wirusem. zemdlalam o maly wlos w metrze, wracajac z proby, a pozniej walczylam z dosc solidnymi dreszczami, ktore przerodzily sie w temperature.
dzisiaj na szczescie jest troche lepiej. powinnam zyc.
jutro pierwszy koncert w ramach tournee z edgarem meyerem.
edgar jest niesamowity. pan okolo czterdziestki, w za krotkich spodniach i kompletnie zdartych butach, ktore z koloru ciemnobrazowego zmienily sie w zolte. bardzo smieszny i niesmialy - za kazdym razem, kiedy sie usmiechne, chowa sie za kontrabasem:)
gra cudownie, jak przystalo na giganta kontrabasu, ale nie ma przy tym w sobie ani krzty gwiazdora. jak widac, da sie byc wielkim i skromnym.
jutro w kazdym razie pierwszy koncert.
dzisiaj natomiast dostalam maila z orkiestry, ktora rzucilam w lutym i wyglada na to, ze popracuje z nimi jeszcze troche w maju i czerwcu, jesli koncerty zostana potwierdzone przez organizatorow. jesli tak, spedze jeszcze pare dni w londynie, a poza tym odwiedze madryt, moskwe, wilno, santander, LODZ i pare innych miejsc. podrozy nigdy za wiele.
poki co jednak ide jesc - pat, u ktorej przy kazdej wizycie w glasgow wynajmuje pokoj gotuje dzisiaj dla nas obiad. nawiazala sie juz miedzy nami swego rodzaju przyjazn.
środa, 12 marca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz