niedziela, 28 czerwca 2009

z wizyta u lucyfera

slowo 'upal' nabiera dla mnie nowego znaczenia. na dworze jest dokladnie +43st C, a znikad ratunku. zero cienia. jedyne, co pomaga, to lezenie non stop w strumieniu.
[ tu nastapila parogodzinna przerwa w pisaniu; upal przepalil mi mozg].
jest godz. 20.30 i nareszcie CHLODNIEJ, czyli +34st C.
wczorajsza noc w porownaniu z poprzednia upalna, a w porownaniu z dzisiejsza chlodna. wstalysmy o 6 rano, sniadanie, pakowanie, ostatnie pogawedki z sasiadami (dwaj panowie podroznicy, starzy wyjadacze) i naszym rendzerem (od ktorego dostalysmy nakaz udania sie do rendzera Mata na kolejnym kampingu, rozdajacego rzekomo lody na patyku. ? ).
wyruszylysmy nie wiem, o ktorej dokladnie, ale przed najgorszym upalem. pierwsza polowa szlaku z indian garden do bright angel bardzo przyjemna. druga polowa mniej juz przyjemna z okazji ostrego juz slonca i wyeksponowanego szlaku (zwlaszcza devil's corkscrew, ktory naprawde jest diabelski), a sam koniec koszmarny. kopny piach, droga pod gore, scinajacy z nog upal, dzieki ktorym Dorota stwierdzila, ze chyba po drodze umarlysmy i trafilysmy do piekla. po wielu steknieciach i przeklnieciach udalo nam sie jednak przekroczyc rzeke i dotrzec na miejsce.
bright angel campground przyjemny, kompletnie bez cienia, ale za to ze strumykiem (bright angel creek).
[tutaj wyjasnienie - bardzo limitowane miejsca na kampingach rezerwuje sie z paromiesiecznym wyprzedzeniem, ubiegajac sie o przepustke. jesli wladze kanionu zaakceptuja planowana trase i przepustke sie otrzyma, otrzymuje sie tez automatycznie campsite, czyli swoja mini dzialke.]
przelezalysmy w wodzie pare godzin (jedyny ratunek), po czym na godz.16 przemiescilysmy swoje wymoczone zady na phantom ranch, gdzie, LUKSUS, mozna kupic drobne przekaski, mrozona herbate, lemoniade lub zjesc zarezerwowany pare tygodni wczesniej obiad (oby nie pare tygodni wczesniej gotowany). przed lemoniada odwiedzilysmy jednak, zgodnie z nakazem, rendzera Mata, dlugowlosego przystojniaka, absolutnego milosnika kanionu (pracuje tydzien na tydzien, zna to miejsce jak wlasna kieszen, a do tego bardzo ciekawie i zabawnie opowiada, o czym przekonalysmy sie o 16 na pogadance o rzece colorado i o 19 na pogadance o nietoperzach, polaczanej z ich wywolywaniem za pomoca ultradzwiekow). juz w trakcie przekazywania zaszyfrowanej informacji od poprzedniego rendzera, ktory wyraznie nas polubil, wiedzialysmy, ze to jeden wielki zart i ze mozemy sie spodziewac co najwyzej figi z makiem. Mat zrobil wielkie oczy ( i szeeeerooooki usmiech), czego sie mozna bylo spodziewac, ale juz minute pozniej, po kilku naszych zniewalajacych usmiechach i zatrzepotaniu rzesami mialysmy w rekach wisniowa mrozona wode, co na dole kanionu przy +43st jest lepsze od najdrozszej restauracji.
ok.godz.17 nastapil u mnie pierwszy kryzys sloneczny. pekajace naczynia krwionosne w nosie, zoladek odmawiajacy posluszenstwa. kryzys na szczescie chwilowy, szybko opanowany (czego nie mozna powiedziec o upale).
dzisiejszy dzien, jak sie dowiedzialysmy od Mata, byl ( i wciaz jest) najgoretszym dniem w tym roku. jak slowo daje, moje szczescie. pomimo temperatury jest tu jednak zjawiskowo, przepieknie i nie do opisania.
jutro wyruszamy o 4 rano. przed nami 15km wspinaczki pod gore ( z ok.8-godzinna przerwa w trakcie na przeczekanie najwiekszego upalu). jedzenie, worki na wode i ubrania do moczenia przygotowane (ubrania moczyc TRZEBA przy kazdej mozliwej okazji, zeby sie chlodzic i wytrzymac upal, ktory przy ziemi moze dochodzic nawet do +55/60st C. nie mylic jednak z moczeniem SIE, ktore owszem pewnie moze i nastapic, ale...).
swierszcze znow sie dra, w powietrzu miliardy muszek (nie ma natomiast komarow dzieki obecnosci wlasnie nietoperzy, ktore sie nimi zywia), a ja ide umyc zeby, zmoczyc koszulke (nie chodzi bynajmniej o konkurs na miss, a o przetrzymanie nocy z okladem na czole) i spac. z widokiem na gwiazdy, przy szumie strumienia...
swiat w podrozy, a zwlaszcza w takich miejscach jest zupelnie inny. odrealniony, bo jestem ewidentnie odcieta od telefonu, mejli, ale z drugiej strony bardziej realny. nie ma pieniedzy i pospiechu. natura rzadzi czlowiekiem, a nie na odwrot, inne zycie, inne prawa. spokoj.
ps. swieto brudasa trwa, nie bralam prysznica od trzech dni.

Brak komentarzy: