godz. 18.09
kura w pomidorach wlasnie sie dopieka, a ja mam chwile na nadrobienie zaleglosci w pisaniu.
rano pochmurne, ale o 10rano bylam juz na rowerze. plan: sklep turystyczny REI, a potem wytropienie sandalow crocs. do REI dotarlam, a owszem. spedzilam tam, bagatela, dwie godziny, a wyszlam ciezsza o super lekki, samopompujacy sie, skladajacy do minimum materac (zamiast karimaty), kapelusz z duzym rondem (po wczorajszej wycieczce do spalonych rak dolaczyl przepalony prawie na wylot nos i skora na glowie) i liofilizowane posilki (niezla to bedzie breja, ale ponoc nie takie znowu zle, jak sie moze wydawac). poszukiwania sandalow mniej udane. odwiedzilam wszystkie sklepy, w ktorych, wg oficjalnej strony, mialy byc crocs, ale to oczywiscie guzik oficjalna prawda. nie bylo ich nigdzie, a zrobilam przy tym miliardy kilometrow (umowmy sie, jestesmy w californii, gdzie raczej jezdzi sie mechanicznymi blaszakami, glownie ze wzgledu na odleglosci). nie ma tego zlego. po huntington poruszam sie juz przez to swobodnie i wrecz zupelnie bez mapy. pokrecilam sie sandalowo po okolicy (okolice bella terra i beach blvd), po czym przejechalam przez cala main st i dostalam sie do centrum huntington nad samym oceanem. odlepilam sie od siodelka, przypielam rower, zdjelam kask, wypilam pierwsze od przyjazdu caramel frappuccino w starbucksie, przeszlam sie plaza (potworny tlok, pogoda jak marzenie), przypalilam do reszty glowe, przepalilam na wylot nos i wrocilam na rowerze do domu. teraz robie obiad, potem obejrze serial meksykanski (przygody juana chirurga), pokatuje sie filmami dokumentalnymi o rekinach (katowanie z uwagi na pretensjonalny charakter produkcji; az dziw, ze to discovery channel) i spac.
nie pamietam, czy pisalam cos wiecej na temat huntington, tak wiec juz wyjasniam, gdzie przebywa aktualnie hrabinie cielsko. huntington beach znajduje sie w orange county, jest stolica surfingu i ma, zwlaszcza w centrum, bardzo nadoceaniczny, lekko rozleniwiony charakter. szerokie, dlugie, piaszczyste plaze. potezne molo. domy typowe dla californii - niskie, zadbane, kolorowe, z ogrodkami. klimat srodziemnomorski. mieszka tu ok.190000 ludzi, ale poniewaz miasta/dzielnice zlewaja sie jedno w drugie, ciezko stwierdzic dokladnie, co sie gdzie zaczyna, a gdzie konczy. jest tu w kazdym razie bardzo malowniczo, a nad samym oceanem magicznie.
slodkie lenistwo. czuje, ze odpoczywam.
ps. juan miguel kocha sie w mari czui, ktora operowal, a ana hulia to zly babsztyl. wiedzialam, ze pokrecilam ostatnio imiona.
poniedziałek, 22 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz