od rana pogoda do chrzanu. szaro buro i ponuro, a na dodatek deszcz, ktory ponoc w czerwcu sie tu nigdy nie pojawia (czy ja zawsze musze sprowadzac jakies anomalia?). w zwiazku z sytuacja, zrezygnowalysmy z planu odwiedzenia misji san capistrano i pojechalysmy do lokalnej biblioteki, gdzie Ciotka wypozyczyla przewodniki po peru, ja - po wielkim kanionie, a do tego kupilam na wyprzedazy kolejna juz do kolekcji ksiazke groucho marxa. po zakupach jedzeniowych i obiedzie w domu postanowilysmy jednak nie dac sie pogodzie (duch podrozniczny nie spi) i ruszylysmy na rancho los alamitos, parenascie mil na polnoc od huntington beach. dotarlysmy tam w pelnym sloncu.
rancho los alamitos, znajdujace sie na jednym z dlugo nie zamieszkiwanych w przeszlosci wzgorz, obejmuje 85000 akrow ziemi, czyli 340 km2. to, co udostepnione aktualnie dla turystow, to oryginalnie zachowany dom mieszkalny, stodoly (aktualnie w remoncie) oraz przepiekne ogrody (palmy, bambusy, ogrod kaktusowy, a do tego miliardy malych, urokliwych zakatkow). po ogrodach oprowadzilysmy sie same, dom mieszkalny pokazal nam natomiast bardzo mily, wygadany starszy pan, przewodnik-wolontariusz.
rancho bylo jedna z pieciu czesci olbrzymiego rancho los nietos, przekazanego w 1784 roku manuelowi nieto przez gubernatora pedro fagesa. na przestrzeni lat przechodzilo z rak do rak, od kupcow do nabywcow, az do 1880, kiedy to zostalo kupione przez johna bixby i zostalo juz w rodzinie bixbych do 1967 roku (w 1967 roku przekazane zostalo miastu long beach, ktore od tamtej pory finansuje utrzymywanie obiektu).
podstawa domu mieszkalnego zostala wybudowana juz w 1800 roku i w ciagu kilkunastu lat przeistoczyla sie w duza, przestrzenna posiadlosc. wnetrze zachowane jest dokladnie tak, jak zostaliwi je ostatni mieszkancy. meble, pamiatki, stol bilardowy, starego typu lodowka, obrazy, fotografie. bardzo ciekawe, przyjemne miejsce, a przy tym kawalek historii californii i zachodnich stanow.
wrocilysmy do domu na kolacje, po czym pojechalysmy jeszcze na chwile na plaze i molo, zeby zobaczyc i obfotografowac zachod slonca (zdjecia niestety wszystkie to bani, ale kiedys sie w koncu uda. musi!). na plazy tlumy, jak to ponoc bywa w soboty, kiedy to rodziny, znajomi, przyjaciele spotykaja sie, pala ogniska (na plazy co pare metrow znajduja sie paleniska do uzytku publicznego; miejsc sie nie rezerwuje, a poprostu kto pierwszy ten lepszy). bardzo malowniczo i wakacyjnie. gdyby tylko w opolu byl ocean...
ps. ciekawostka. palmy w californii sa sztucznym nabytkiem. jako ze jest to teren pustynny, nic tu takiego nie roslo do 1920r., kiedy to ktos postanowil przerobic californie na bardziej atrakcyjny rejon, przywiozl sadzonki palem i tak sie zaczelo. aktualnie cena za podrosnieta juz troche palme moze dochodzic nawet do $40000.
sobota, 20 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz