godz. 21.47
zaraz musze sie polozyc spac, wiec bedzie troche w skrocie. ekskiuze mua.
obudzilam sie dzisiaj z nieznanych (przynajmniej mnie) powodow o 4 rano i juz nie udalo mi sie zasnac ponownie, ale nic to strasznego, bo o 5.50 i tak musialam byc juz na nogach. o 7.30 Ciocia zostawila mnie na lotnisku LAX, a o 9 rano powitalam tam Dorote, z ktora jutro ruszamy w tygodniowa podroz do wielkiego kanionu.
po powitaniach i pierwszych plotkach wsadzilysmy sie na poklad autobusu wiozacego do wypozyczalni samochodow, a jakies 45 minut pozniej siedzialysmy juz w srodku (ja za kierownica) zarezerwowanego dodge'a, ktory bedzie nam (oby!) sluzyl przez nastepnych siedem dni.
zeby nie tracic czasu od razu ruszylysmy do los angeles (oczywiscie w przeciwnym kierunku do zamierzonego, o czym zorientowalysmy sie kawalek drogi pozniej; dwie baby w aucie...). przejechalysmy wieksza czesc sunset boulevard (w tym bel air, beverly hills, etc.), zaparkowalysmy w jednej z bocznych uliczek przy highland st i doszlysmy szybko do hollywood boulevard. wiekszosc bulwaru, lacznie ze slynna aleja gwiazd i odciskami ich rak, zamknieta dzisiaj z powodu premiery transformersow w slynnym chinese theater, ale szczescie jednak mnie nie opuscilo (to juz drugi dzien dobrej passy - nie wiem, co sie dzieje) i tak oto mam zdjecie w odciskach rak mojej ulubionej merlin strip. tadaaa! merlin swoje odciski usadowila na podlodze, ktorej barierka raczyla byla nie obejmowac. wydaje mi sie, ze ktos wiedzial, ze przyjezdzam.
zrobilysmy pare zdjec, zjadlysmy obiad z widokiem na wzgorza hollywood i ruszylysmy w strone hancock park, gdzie chcialam zobaczyc dom pewien.... dom zobaczylam, wrocilysmy do sunset boulevard i zamiast krotsza droga dostac sie do huntington, wybralysmy droge dluzsza, z powrotem przez sunset boulevard. po drodze pare zdjec (w tym sesja zdjeciowa japonki z parasolka w palmach - dosc osobliwe), wzdychania na widok raczej nie brzydkich domow i do huntington. po powrocie zawitalysmy jeszcze na chwile nad ocean, zrobilysmy tez ostatnie zakupy przedwyjazdowe, zostawilysmy wszystko w domu, pojechalysmy z Ciotka na wietnamska kolacje, obejrzalysmy przedostatni odcinek niezwykle juz dramatycznych przygod juana migueala (serial sie konczy, zaczeli sie nawzajem zabijac; wszystko to z milosci po meksykansku), spakowalysmy sie, ja drukuje jeszcze mapy i potwierdzenia hoteli, moteli i kampingow, i pora spac.
internetu w kanionie miec nie bedziemy, wiec taki plan:
piatek - dojazd na miejsce,
sobota - poczatek kanionu, nocleg w indian garden campground,
niedziela - zejscie dalej, nocleg w bright angel campground,
poniedzialek - wyjscie z kanionu (mamma mia, to dopiero bedzie wyczyn...), przejazd i nocleg w grand canyon caverns,
wtorek - white water rafting na rzece colorado + przejazd i nocleg w las vegas w tuscany suites,
sroda - powrot do huntington beach, zahaczajac o los angeles.
oby tak sie zrealizowalo.
do napisania
ps. dzisiaj zmarl majkel dzekson.
czwartek, 25 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz