piątek, 26 czerwca 2009

arizona dream

i tak oto moj wielki mozg i ja wyladowalismy znow w arizonie. leze w namiocie na baaaardzo wygodnym samopompujacym sie materacu, nad namiotem bezchmurne wysypane gwiazdami niebo. slychac tylko cykady (lub cykadopodobne) i burczenie w moim brzuchu (bardzo romantyczne...).
z huntington beach wyjechalysmy dzisiaj, jak to juz u nas norma, z godzinnym opoznieniem czyli o 7 rano. korki nie takie straszne, wiec podroz bezproblemowa, z kilkoma krotkimi postojami na tankowanie, ubikacje i inne kawy. kierunek - las vegas (droga nr 15), a pozniej juz konkretnie - grand canyon village (droga nr 40). krajobrazy po drodze pustynne i raczej monotonne, a do tego porazajacy uklad nerwowy upal (dla mnie juz +24C, to zar, ale tu naprawde jajecznice mozna by smazyc na asfalcie). o godz.16 wyladowalysmy na miejscu, a ze bylo jeszcze dosc wczesnie, obejrzalysmy w IMAX-ie film o kanionie, oplacilysmy tygodniowa przepustke dla samochodu i w droge na kamping. park sam w sobie oznakowany gesto, a nie moglysmy sie polapac i kazda droge przejezdalysmy po dwa razy, ale wg zasady 'to musi gdzies tutaj byc', 'gdzies' sie w koncu znalazlo. nocujemy na mather campground, bardzo przyjemnym, lesnym (bynajmniej nie oblesnym) kampingu pod numerem 11 i mamy do dyspozycji miejsce dla auta, palenisko (juz nie dla auta, choc gdyby sie uprzec...), miejsce na namiot i stol z lawami. miejsce na kampingu rezerwowac trzeba z paromiesiecznym wyprzedzeniem, ale koszt pobytu bardzo maly, a okolica urokliwa. rozbijalysmy namiot oczywiscie w kompletnej ciemnicy, bo zachcialo nam sie jeszcze zobaczyc zachod slonca nad krawedzia kanionu, ale namiot stoi jakos o wlasnych silach, wiec pora spac. przesiedzialam za kierownica prawie cala droge (ok.800km), a wciaz mam nadmiar energii. blagam, niech mnie ktos znokautuje.

Brak komentarzy: