4.10.2008, godz. 23.41
macau. chinskie las vegas. jedyne miejsce w chinach, w ktorym hazard jest legalny. nie sadzilam, ze jest na swiecie jeszcze jedno tak brzydkie miejsce, jak las vegas, ale jak widac cale zycie w niewiedzy... co za paskudztwo.
pomijajac zaduch (+30 C), naprawde trudna do zniesienia wilgotnosc powietrza (wdycham wode, a na glowie mam strzeche), brud, wszystko oblepione neonami, kompletny brak zieleni, jest tu poprostu przygnebiajaco. takie miejsca bardzo zle na mnie dzialaja. pieniadze, hazard, prostytucja.
do hong kongu przylecielismy ok.15, a o 17 bylismy juz na pokladzie TURBOJET'a, czyli szybkiej lodzi relacji hong kong - macau. tajfun sie nie pojawil, ale fale wystarczajaco silne, zeby przy takiej predkosci doprowadzic 3/4 pasazerow do uzycia papierowych torebek. na szczescie ta przyjemnosc mnie ominela - ogluszylam sie piosenkami zespolu the shins, zamknelam oczy i po krzyku. na bagaze czekalismy na miejscu chyba z zylion godzin. jeden rozklekotany wozek do przewozenia walizek, polowa bagazy mokra, wydawanie przesylek na kartki, etc. ledwie przyszlismy przez odprawe celna, walizki wyladowaly znow na kupie - tym razem na przyczepie ciezarowki. w autobusach, ktore pamietaja chyba XVI wiek nie bylo bagaznikow... hotel jak dla mnie o.k., bo mam szczescie i dostalam pokoj na 15tym pietrze - jedynym dla niepalacych, wiec nie smierdzi. alleluja. lazienka zaprojektowana chyba za to wylacznie dla azjatow, bo stojac w wannie dotykam glowa sufitu, a zaden ze mnie znowu michael jordan.
wymienilam w kantorze za rogiem dolary na walute makauanska (pomimo to, ze macau jest juz czescia chin, a nie portugalii, nie przyznaje sie do chinskiej waluty), zjadlam kolacje w lokalnym barze (jedzenie zaskakujaco dobre; zamiast menu dostalam do reki photo album ze zdjeciami wszystkich potraw; wielkie prawdopodobienstwo, ze jadlam psa...), kupilam do degustacji troche chinskich slodyczy i napojow dziwnych, wypralam przed chwila polowe rzeczy (wylal mi sie w walizce szampon - coz za radosc!... ) i ide spac.
tajfun ma uderzyc jutro lub pojutrze, wiec nie wiadomo, czy i jak sie stad wydostaniemy. wolalabym utknac w hong kongu, jesli w ogole...
sobota, 4 października 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz