3.10.2008
wrocilam wlasnie z koncertu i spedzam ostatnia noc w szanghaju. jutro przenosimy sie samolotem do hong kongu, a stamtad promem do macau. taki jest w kazdym razie plan, a co bedzie w rzeczywistosci - nie mam pojecia. ledwie udalo mi sie zbic temperature i zgubic przeziebienie, pojawil sie nowy problem w postaci zapowiadanego na jutro w hong kongu ... tajfunu...
ot, drobiazg, zeby sie nie nudzic...
shanghai taki dzisiaj dziki i chaotyczny jak i wczoraj. jesli sie nie ma klaksonu (tak sie dziwnie sklada, ze nie nosze...), trzeba rozpychac sie lokciami, bo ludzie doslownie wlaza na siebie bez zadnego przepraszam. sprzedawcy uliczni, to osobna historia. nie wystarczy powiedziec 'nie,dziekuje'. trzeba niemalze kopnac, zeby sie delikwenta pozbyc. w sklepowo-deptakowe czesci miasta 'watch or bag' zamienilo sie w 'watch or bag or dvd or shoes' - jak widac handel kwitnie. odmawialam przy kazdej mozliwej okazji, czyli mniej wiecej tysiac razy na sekunde, az w koncu zgielam sie w pol ze smiechu, kiedy jeden zdesperowany chinczyk wykrzyczal (po uprzednim 'watch or bag'): 'my name is a cos tam, you are beautiful, i love you, see you tomorrow'.
coz, nie bedzie zadnego tomorrow...
zwiedzilam dzisiaj kolejne czesci miasta, w tym people's park (wdalysmy sie z elen w dyskusje z paroma lokalnymi, ktorzy przy swojej znajomosci jezyka i geografii wywnioskowali, ze londyn jest w polsce...). kuchennie - zjadlam dzisiaj dwa 'lizaki' z osmiornic - PYCHA!!!, a taksowkowo - rowniez bardzo udanie. taksowkarz coprawda nie plul, ale za to tak zajezdzal wszystkim droge (choc to i tak norma), ze w koncu ktos, kto stanal samochodem obok urwal mu reka w nagrode prawe lusterko.przy obu lusterkach i tak ciezko przezyc podroz chinska taksowka, a bez lusterek - niech mnie dunder....
chinczycy ogolnie rzecz biorac bardzo agresywni, glosni i pewni siebie, a do tego mili zazwyczaj tylko wtedy, jesli chca cos zarobic. nie mowiac o tym, ze patrza na mnie jak bym spadla z kosmosu z takim wygladem, czyli bez skosnych oczu. z drugiej jednak strony skosnoocy turysci zatrzymali mnie juz pare razy, proszac o wspolne zdjecie, poniewaz sa po raz pierwszy w szanghaju. czyli wygladam jednak lokalnie? musze sie wgryzc w historie mojej rodziny - chinskie korzenie na horyzoncie.
piątek, 3 października 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
moze cie prosili o zdjecia bo widzieli po oczach ze z aparatem nie uciekniesz ;)
Prześlij komentarz